Hej, hej, rodzicu ateisto, rodzicu agnostyku, rodzicu
wierzący-niepraktykujący i Wy wszyscy wątpiący, a raczej nie mający czasu i ogólnie nie
zabiegający jakoś specjalnie o wejściu do Lepszego ze Światów już dziś i w tej chwili koniecznie. Witajcie,
witajcie kochani w mojej opowieści.
Babcie. Instytucje niezbędne, ważne, często fundament komórki społecznej zwanej rodziną z małym
dzieckiem. Ci, którzy korzystają wiedzą o czym mówię.
Oczywiście, babcie zawsze wiedzą lepiej, zawsze zrobią po
swojemu, zawsze zignorują Wasz zakaz dawania dzieciom czekolady/chipsów/ciastek, z mysiej dziury wyciągną za mały sweterek, za duże
buty, dziurawe rajstopki, które upchnęliście tam w nadziei (próżnej i płonnej),
że babcia nie dotrze i nie znajdzie. Babcia znajdzie zawsze i przebierze Wasze
nieświadome dziecko w to coś, co zostało schowane, argumentując, że ładne, że
ciepłe, że szkoda, że w sam raz, że nie uwierzysz, co znalazłam!
Jakie babcie są, każdy wie – nie ma co narzekać, bo przy
tych wszystkich niedoskonałościach pozwalają nam w ogóle funkcjonować w świecie
dorosło-zawodowym więc zyski przerastają straty o 1000%. Choć straty
odnotowujemy również…
Nie inaczej jest w kwestii religii. Babcie – jak to babcie - religijne są głęboko, religijnością
tradycyjną, żarliwą, maryjną głównie i ludową. Szczególnie
babcia Aniela ma pod tym względem żyłkę – rzekłabym nawet – misyjną.
Szczególnie na polu młodszego pokolenia, a na tym polu pozostają niestety już
tylko nasze dzieci, czyli babcine wnuki.
Jaś, dumny uczeń klasy I, głównie – nie oszukujmy się - z
powodu nacisków pani katechetki chadza do kościoła w miarę regularnie, choć nie
koniecznie na msze dla dzieci, bo te po pierwsze z dziećmi niewiele mają
wspólnego (poza większą ich ilością o tej porze w Domu Bożym) a po drugie, czy
raczej po pierwsze w tych godzinach na nieszczęście uczęszcza na zajęcia pływania.
Na ogół chodzimy więc o 17.30, kiedy to dzieci raczej przebywają poza
Kościołem, ale starsze osoby wręcz przeciwnie, co skutkuje naszym subiektywnym
odczuciem, ze niekoniecznie znajdujemy się na nabożeństwie, co raczej na
oddziale geriatrycznym (przepraszam, przepraszam, przepraszam, ale ZAWSZE mam
takie myśli, nic nie poradzę).
Jaś na obie msze reaguje podobnie – początkowo była to głęboka niechęć, później faza buntu (ze zniecierpliwieniem oczekiwał na moment „zbierania na tacę”, obwieszczając konspiracyjnym szeptem: Mamo, zapłać temu gościowi i wychodzimy….), aż po rezygnację i zapadanie w stan letargu, wybudzając się z niego w okolicach ogłoszeń duszpasterskich.
Jaś na obie msze reaguje podobnie – początkowo była to głęboka niechęć, później faza buntu (ze zniecierpliwieniem oczekiwał na moment „zbierania na tacę”, obwieszczając konspiracyjnym szeptem: Mamo, zapłać temu gościowi i wychodzimy….), aż po rezygnację i zapadanie w stan letargu, wybudzając się z niego w okolicach ogłoszeń duszpasterskich.
Tak więc Jaś się wdraża, ku radości babć, oczywista.
Staś się jeszcze wdrażać nie powinien. Bo jest za mały, by wdrażać go
w cokolwiek, powiesz drogi Czytelniku (poza aplikacjami na tablecie Jasia, w
które wdraża się sam z dziką radością). A nie, a właśnie że nie, nieprawda.
Staś się wdraża i to jak jeszcze!
Taka sytuacja: biegam rano jak szalona, mąż już wyszedł, Jaś
do szkoły, Stasiek przeziębiony w domu. Biegam, miotam się, zaraz wychodzę do
pracy, zakładam spodnie, zjadam śniadanie, wycieram nos, pakuję Jasia. I w pewnym
momencie: Mamo, nie nauczyłem się modlitwy, nie nauczyłem się modlitwy – zawodzi
Jaś rozpaczliwie, bo pamięć zawodzi go na każdym kroku, a już szczególnie ta
pamięć, dotycząca nauki. Ta najczęściej.
Czekaj, dziecko czekaj – charczę z szafy, poszukując nie
wygniecionej bluzki – dawaj, dawaj książkę. Długa ta modlitwa?
Na szczęście nie długa, w 10 minut zdążymy. Akt wiary – więc
szybko, powtarzamy: Wierzę w Ciebie, Boże żywy – echem potwierdza moje słowa
Jaś. Zerkam nerwowo na zegarek – babci nie ma, babci nie ma, miała być 15 minut
temu, nie ma, nie ma, a ja już muszę wychodzić… Twe słowo mylić się nie może –
z satysfakcją kończy Jaś.
Oj, może, może, szczególnie co do punktualnosi babcinej. Jest, jest wreszcie! Wchodzi babcia Aniela. Obarczona już od progu podręcznikiem do religii dostaje zadanie odpytania Jasia.
Ach, że wy nie widzieliście tego blasku w oku, tego zachwytu, ach!
Oj, może, może, szczególnie co do punktualnosi babcinej. Jest, jest wreszcie! Wchodzi babcia Aniela. Obarczona już od progu podręcznikiem do religii dostaje zadanie odpytania Jasia.
Ach, że wy nie widzieliście tego blasku w oku, tego zachwytu, ach!
Babcia przystępuję do zadania z całą powagą, smaga moje
biedne dziecko tymi czterema linijkami jak rzemieniem – i jeszcze raz, i
jeszcze raz. Z własnej inicjatywy proponuje – jako gratis – opanowanie Aktu
Żalu. Nie, nie, mamusi, nie, nie, nie ma co dziecka przeciążać.
- Wierzę, coś objawił Boże – deklamuje smętnie Jaś po raz
10 w duecie z babcią.
Twe słowo mylić nie mozeeeeeee - dorzuca z drugiego pokoju nie Jaś, a Staś…
Twe słowo mylić nie mozeeeeeee - dorzuca z drugiego pokoju nie Jaś, a Staś…
Babcia zamarła. I oniemiała ze szczęścia. Słyszysz,
słyszysz – krzyczy do mnie z wyrzutem matki nie wtajemniczającej dzieci w
sposób dostateczny, a nawet nie mierny – widzisz, dziecko się nauczyło, dziecko
się nauczyło!
Zamykając już drzwi słyszę, jak babcia nakazuje chłopcom
ustawić się w rzędzie i deklamować modlitwę wspólnie – jeden wers Jaś, drugi
wers Staś, jeden wers Jaś, drugi wers Staś...
Próbuję się mimo wszystko nie denerwować. Zadzwonię do niej z pracy, spróbuję
ją jakoś powstrzymać, choć mój Boże w Trójcy jedyny, prawdziwy – kogo ja
oszukuję, że posłucha?????
A Zosia (tak, tak, tak z pracy) opowiadała ostatnio, że
kiedy miała 5 lat i jej starszy brat uczył się „Elegii o śmierci Ludwika
Waryńskiego” i nie mógł jej ni w ząb i widelec spamiętać, ona nauczyła się w
trzy sekundy i deklamowała cały dzień, ku rozpaczy rodziców zaangażowanych wówczas w działalność „Solidarności”.
To się nazywa: znak czasu ;).
To się nazywa: znak czasu ;).
Babcie jak to babcie, swoje prawa mają i często ich egzekwowaniem nas wkurzają. Bez babć jednak czasem nie da się działać, więc swoje zasady trzeba czasem łamać. Jak jednak zasada z tych najbardziej zagorzałych, nie pozwólmy babciom na siłę "przekrzywiać" małych. Dzieci wszak nasze, każdy to wie przecie, my wiemy, oni wiedza i Wy wiecie. Babcia obrazić się może na uwagi czynione w jej stronę, lepiej czasem dać jej złudzenie, że trzyma koronę. Z babciami dobrze żyć jest gdy interesy się do niej ma, bo potem może być ciężko szaba daba da :)))))
OdpowiedzUsuńJak ja się cieszę, że zaglądacie i komentujecie! To dla mnie bradzo ważne, dziękuję :)))). Ad rem: zgadzam się z Tobą w 100 %. My z naszymi babciami jesteśmy zaprzyjaźnieni i nie ma między nami większych zgrzytów. Jakieś pojedyncze incydenty traktuję bardziej jako przyczynek do mojej "pisaniny" (jakiś fakt jest często punktem wyjścia do luźnej opowieści). Trochę też było i tym razem (ale tylko trochę). Pozdrawiam Cię i zaglądaj, zaglądaj do mnie koniecznie :)
Usuńi nawzajem :))
UsuńOh te babcie. Bez nich nie da rady a z nimi też czasem ciężko. U nas jest problem, co do jedzenia i słodyczy :P W kwestii wiary jak na razie mam względny spokój :)
OdpowiedzUsuńBabcie są ok, bez nich ani rusz. Stanowią też wdzięczny temat do małych opowiadań, mam nadzieję, że sympatycznych. Pozdrawiam i dziękuję, że zaglądasz do tych moich "wypisów". Dobrego dnia :)
OdpowiedzUsuńAch, a ja mam tak dziwnie w ciąży, że w kościele zawsze mi się robi słabo.. Nie wiem czemu. Ku przerażeniu mojej teściowej i mamy.
OdpowiedzUsuńA tu to trzeba uważać, ja sama kilka razy zasłabłam (też w kościele), więc nie ma żartów i nic na siłę. Teraz musisz uważać za dwóch 😊. Kościół jest ok, chociaż - przynajmniej ten nasz lokalny - nie ma pomysłu na przyciągnięcie dzieci. Dziękuję za odwiedziny, uważajcie na siebie. Pozdrawiam ciepło 😊
OdpowiedzUsuńAch te babcie. Polciowe na szczęście nie aż tak świętobliwe (no dobra teściowa czasem). No i moja mama często taki nieszczęsny sweterek sprzed ćwierć wieku, czy rajtki pamiętające jeszcze mój niemowlęcy tyłek wynajdzie.
OdpowiedzUsuńCo do wiary, nawet z chrztem miałam opory, do kościoła nie chodzimy, ale twierdzę, że skoro już ochrzciliśmy, wypadałoby zacząć dziecko edukować w tym temacie. Biblię pełną obrazków już mamy, zacząć czytać jedynie trzeba i za jakiś czas się do kościoła przejdziemy.
Ps. Taka mała uwaga- większą czcionką proszę i mniej wymyślną, bo mnie oczy bolą :)
Już poprawiam czcionkę, faktycznie - trochę przyszalałam :). Też edukujemy dziecko "w wierze", bo rzeczywiście: chrzest etc. Pewnym problemem jest brak oferty kościelnej "dla dzieci" - nawet na mszy dla takowych potrafią być odczytywane listy duszpasterskie o posłannictwie misyjnym. No, ale może to tylko u nas :). Biblia dla dzieci - proste i genialne, aż wstyd, że nie wpadłam na to wcześniej (zaraz pędzę kupić). Dzięki za odwiedziny, zaglądaj, zaglądaj jak najczęściej :))))
OdpowiedzUsuńMoje dzieci też pewnie to czeka bo posiadamy babcię -zagorzałą katoliczkę w dodatku mieszkającą baaardzo blisko.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze - zachować zimną krew :). Pozdrawiam ciepło, dzięki wielkie za komentarz :))))
OdpowiedzUsuń