Nie oszukujmy się – czas pędzi jak szalony. Może nie byłoby
w tym nic szczególnie przykrego, poza tym, że pęd czasu przekłada się w oczach
Matki głównie na wzrost dzieci, niestety. A kiedy dzieci rosną, to wiadomo –
świat je woła, otoczenie kusi, a rodzice schodzą nieco w cień (nie powiem, że
się starzeją, bo to przez gardło mi nie przejdzie, a po co się ma Matka
krztusić niepotrzebnie). No cóż, taka kolei rzeczy, jak mawia babcia Krystyna.
Co nie zmienia faktu, że trochę smutno.
Matce Waszej też trochę smutno, bo proces pędzącego czasu i jego skutków ubocznych nie ominą Jasiny.
Jasiek, młody mężczyzna na dorobku emocjonalnym, zdaje się być wołany przez świat. Świat, w którym Matka nie jest już postacią pierwszoplanową. Równie ważni stają się koledzy (na razie, oczywiście, zanim nastanie era kolejnych synowych po ostateczną, którą to starszą Matkę wszystkie okoliczne sąsiadki i ciotki, jak złem wcielonym) i ich sprawy. Matka nic tu poradzić nie może, ba, powiem Wam na ucho, że nawet nie chce, bo uważa, ze wszystko ma swój czas i miejsce, wszystko ma swoją kolei i nie ma co Wisły kijem zwracać, bo tylko sobie może człowiek oko wybić. Tym kijem, oczywiście.
Matce Waszej też trochę smutno, bo proces pędzącego czasu i jego skutków ubocznych nie ominą Jasiny.
Jasiek, młody mężczyzna na dorobku emocjonalnym, zdaje się być wołany przez świat. Świat, w którym Matka nie jest już postacią pierwszoplanową. Równie ważni stają się koledzy (na razie, oczywiście, zanim nastanie era kolejnych synowych po ostateczną, którą to starszą Matkę wszystkie okoliczne sąsiadki i ciotki, jak złem wcielonym) i ich sprawy. Matka nic tu poradzić nie może, ba, powiem Wam na ucho, że nawet nie chce, bo uważa, ze wszystko ma swój czas i miejsce, wszystko ma swoją kolei i nie ma co Wisły kijem zwracać, bo tylko sobie może człowiek oko wybić. Tym kijem, oczywiście.
Tak więc Jasiek, ten Jaś, który jeszcze do niedawna nie potrafił
zasnąć bez kocinki, że o Matce nie wspomnę, który wylewał łzy szczere, kiedy Matka
musiała iść do pracy i rzucał się dramatycznie do jej stóp – dorasta.
Objawy dorastania jasiowego są przeróżne, ze o kliku tylko
wspomnę. Zdarza się więc – wcale nie rzadko - Matka odprowadza Jasia do szkoły.
Matka gna z pracy, Jasiek gna z domu, spotykamy się w połowie tej krótkiej
trasy pod umówionym jaworem, by ruszyć dalej razem.
Matka leci z wichrem we włosach i obłędem w krótkowzrocznym
oku, wypatrując Jasia pod jaworem, który w tych prozaicznych okolicznościach
okazuje się osiedlowym marketem. Jest, stoi Jasiek, wysoki i chudy jak trzcinka
z niepokojem rozglądając się na boki.
Jasiu, Janek – wykrzykuje radosna Matka na widok niepewnych spojrzeń pierworodnego.
Jasiu, Janek – wykrzykuje radosna Matka na widok niepewnych spojrzeń pierworodnego.
Jasiu jestem tuuuutaj – pędzi Matka rozczochrana.
Jasiek uśmiecha się szczerze od ucha do ucha – ale tylko przez sekundę. Szybko przygryza uśmiech, który i tak wschodzi mu kącikami ust na twarz jak księżyc.
Jasiek uśmiecha się szczerze od ucha do ucha – ale tylko przez sekundę. Szybko przygryza uśmiech, który i tak wschodzi mu kącikami ust na twarz jak księżyc.
Mamo ciszej – szepcze. – Ludzie patrzą…
A, no tak, faktycznie, ludzie patrzyli na wydzierającą się
jednostkę w postaci matczynej. Z pewnym rozbawieniem nawet, ale co tam, miłość
ma przecież swoje prawa. Najwidoczniej jednak Jasiek tak nie uważa.
Daj łapkę – deklaruje ochoczo Matka, przejmując worek jasiowy.
Daj łapkę – deklaruje ochoczo Matka, przejmując worek jasiowy.
Łapkę, mamo, łapkę???? – gani mnie Jaś.
Rękę ci mogę dać. Albo nie, bo niosę worek…
Ale ja ci poniosę, Jasiu – broni Matka swoich przywilejów matczynych jak lwica.
Nie, nie, ja niosę worek – mówi twardo Jaś, rozglądając się niepewnie na boki, bo szybko wchodzimy w tzw. strefę szkolną.
Rękę ci mogę dać. Albo nie, bo niosę worek…
Ale ja ci poniosę, Jasiu – broni Matka swoich przywilejów matczynych jak lwica.
Nie, nie, ja niosę worek – mówi twardo Jaś, rozglądając się niepewnie na boki, bo szybko wchodzimy w tzw. strefę szkolną.
Wiesz, że Caludio Bravo gra na bramce w Barcelonie? –
zagaduje Jaś.
O, to nie Valdes już? – mówi Matka, dumna ze swego refleksu i posiadanej wiedzy sportowej.
Oj, mamo. Mamo, Valdes gra teraz w Munchesterze. Nawet był kontuzjowany.
Matka potakuje, w głowie następuje szybka aktualizacja, dobrze, że się Matce system nie zawiesił – wiadomo, procesor już swoje lata ma.
O, to nie Valdes już? – mówi Matka, dumna ze swego refleksu i posiadanej wiedzy sportowej.
Oj, mamo. Mamo, Valdes gra teraz w Munchesterze. Nawet był kontuzjowany.
Matka potakuje, w głowie następuje szybka aktualizacja, dobrze, że się Matce system nie zawiesił – wiadomo, procesor już swoje lata ma.
Przed szkoła Matka – mimo pomruków niechęci – całuje Jasinę
sążniście.
No to pa, Jasieńku, pa. Miłego dnia, kochanie.
Sie ma – krzyczy Jaś już z głębi szkolnych korytarzy i tyle go Matka widziała.
No to pa, Jasieńku, pa. Miłego dnia, kochanie.
Sie ma – krzyczy Jaś już z głębi szkolnych korytarzy i tyle go Matka widziała.
A weźmy taki turniej piłki nożnej, nieodłączny ostatnio
element naszych weekendów. Jeszcze do niedawna Matka w gronie innych matek
przyszłych gwiazd piłkarskich pokrzykiwała raźno z trybun zagrzewając Jasinę do
tzw. boju. I Jasina się cieszył, i Matka się cieszyła, i trener nawet wyglądał
na zadowolonego.
Tak było do niedawna, bo teraz, kiedy Matka pohukuje raźno i zgodnie już z pewną tradycją:
Tak było do niedawna, bo teraz, kiedy Matka pohukuje raźno i zgodnie już z pewną tradycją:
Jasiek gola, Jasiek wola, taka jest kibiców wola!
Albo tez:
Czy przegrywasz, czy też nie, mama zawsze kocha cię.
Albo tez:
Czy przegrywasz, czy też nie, mama zawsze kocha cię.
Jasiek krzywi się wyraźnie a po meczu prosi dyskretnie:
Mamo nie krzycz tak. To kwas….
Mamo nie krzycz tak. To kwas….
No co poradzić, może i dziecko ma rację, nie krzyczy już –
przynajmniej nie tak głośno. Nikt przecież celowo dziecku kwasu robić nie
zamierza.
Albo te popołudnia, kiedy Jasiek skrzykuje się z Krzysiem na
skype (tak, tak, moi drodzy, na sypie – nie inaczej) i grają w gry komputerowe.
Na szczęście Jasiek nie zamyka jeszcze drzwi od swego pokoju, jeszcze wszystko
przed nami. Wysłuchuje się więc matka czujna w rozmowy siedmiolatków
połączonych niewidzialnymi falami Internetu. A czego ona tam nie słyszy….
Krzysiek widzę go, widzę.
Krzysiek, Jezu siedzi w oknie!!!!!!
E, co ty mam jeszcze fula życia. Odpalę zaraz drugie.
E, co ty mam jeszcze fula życia. Odpalę zaraz drugie.
Matko Boska puść gooooo….
Jestem tu właśnie i widzę tą zieloną murawę, proszę państwa,
jaka to jest zieleń. To jest zieleń zielona taka….
Czy przygrywasz, czy też nie ja Kako, Kako kocham cię.
Krzychu, wierny druhu, nie upadaj tak szybko na duchu, u-chu.
Czy przygrywasz, czy też nie ja Kako, Kako kocham cię.
Krzychu, wierny druhu, nie upadaj tak szybko na duchu, u-chu.
Na początku Matka nawet drętwiała przez chwilę, wypatrując z niepokojem w oknie
Jezusa lub Matki Boskiej, która kogoś rozpaczliwie trzymała. Z zadowoleniem
natomiast odnotowywała Matka zdolności
poetyckie syna, co dobrze rokowało dla przyszłych związków. Chociaż żal jej
było, że Jasina odpływa gdzieś, chyba bezpowrotnie, na falach wifi ze stadem
podobnych mu wiekiem chłopców, którzy jeszcze wczoraj świata poza matka nie widzieli, a teraz nawet buziaka przed
szkołą żałują i nie pozwalają na głośny doping, nawet w kwaśnych oparach. I
których łapki – nie wiedzieć kiedy zupełnie – zamieniły się w ręce, tudzież w
grabie. Ech, lata lecą, co robić.
I kiedy już miała Matka zamiar szczery popaść w czarną
rozpacz i odliczać dni jaśkowe do matury i wyprowadzki z domu, przychodzi
Jasina w za dużej ciut piżamce i obejmując matkę w pasie (sięga jej do pachy - jeszcze,
jeszcze…) wyziewuje:
Mamusia, położysz się z Jasiem. Chcem się przytulić – nawiązując tu wyraźnie do Stasiny.
Pewnie, syneczku, pewnie, że się położę– cieszy się matka jak głupia z tej propozycji, nie zważając wcale na jej niepedagogiczne oblicze.
I nóżki do piecyka – ziewa Jasio (dla niewtajemniczonych: ogrzewanie stópek o stopki, nasza zabawa z dzieciństwa wczesnego, praktykowana obecnie na Stasiu).
Mamusia, położysz się z Jasiem. Chcem się przytulić – nawiązując tu wyraźnie do Stasiny.
Pewnie, syneczku, pewnie, że się położę– cieszy się matka jak głupia z tej propozycji, nie zważając wcale na jej niepedagogiczne oblicze.
I nóżki do piecyka – ziewa Jasio (dla niewtajemniczonych: ogrzewanie stópek o stopki, nasza zabawa z dzieciństwa wczesnego, praktykowana obecnie na Stasiu).
Do piecyka! Do pieca jak najbardziej – śmieje się matka, a z
nią Jaś, który chyba jeszcze postanowił nie dorastać zbyt gwałtownie.
Oj, jak dobrze synku. Jak dobrze… :)
Oj, jak dobrze synku. Jak dobrze… :)
Rośniemy!