Siedzi Matka z włosem rozwianym,
obłędem w oku prawym i nerwowo obgryza końcówkę ołówka.
W stan ten – nie tak niecodzienny jednak, jeśliby ktoś miał
ochotę analizować wygląd i zachowanie Matki na co dzień – wprawił rzeczoną
Jasina za pomocą pracy domowej przyniesionej z nieodległej od domostwa szkoły.
Pracy domowej z matematyki.
Przyniósł, zasiadł i zażądał pomocy. Siadła więc Matka i
zaczęła z mozołem kreślić na kartce coś na kształt trójkąta.
No więc tak Jasiu – zaczęła
tonem mentorskim i nieznoszącym sprzeciwu – masz tu trójkąt. Tak? Trójkąt. On
ma trzy boki.
Każdy trójkąt ma trzy boki –
bystro zauważyła oblatana matematycznie dziecina.
No każdy – zgodziła się Matka
jak nigdy. – Ale ten ma wyjątkowe. Bo ten bok ma 5 centymetrów – wczytała się
Matka uważnie w treść przedstawionego jej wcześniej zadania.
Ten o 2 centymetry więcej… - kreśli Matka natchniona boki figury.
Nie ma więcej – mówi Jaś – a już
na pewno nie ma więcej o 2 centymetry.
I ten pierwszy też nie ma 5
centymetrów. Co najwyżej 3 – koryguje bezwzględnie dzieło plastyczne mało
zdolnej Matki. No naprawdę, syn wyrodny. Od Matki wyrodny.
Ale Jasiu, to tak umownie
przecież. Chcę ci tylko narysować na przykładzie, żebyś mniej więcej miał
orientację – zaperza się Matka znana powszechnie w szerokich kręgach z
antytalentu plastycznego, że o matematycznym przez wrodzoną skromność nie
wspomni ni słowem.
Tak na oko… -
brnie Matka na oślep i w ciemność zupełną z kagankiem oświaty, który ledwie się
tli w jej nieumiejętnych rękach i
miarowo przygasa.
Nie ma na niby w matematyce –
mówi Jaś z powagą profesora Sorbony.
Tym bardziej na oko – wyrzuca oniemiałej
Matce prosto w twarz.
Już wiem, trójkąt ma boki o
wymiarach: 5, 7 i 9 centymetrów. Obwód sam policzę – deklaruje konkretnie i szybkim
ruchem wyjmuje ołówek z ręki Matki, wciąż oniemiałej i głuchej.
Pewną ręką narysował rzeczoną
figurę, posiłkując się – jak należy – linijką.
Bardzo ładnie – pochwaliła Matka
siłą woli wróciwszy do siebie, chcąc zachować resztki chociażby matematycznego
oblicza.
Sprawdzę twoje obliczenia, może
najpierw zrób je na brudno – proponuje synowi, odwracając uwagę Juniora od swej
– chwilowej przecież! - edukacyjnej zapaści.
Dobrze mamusiu – zgadza się
wyrozumiale Jasina. A jednak kochane dziecko!
Należy używać brudnopisu,
zwłaszcza przy trudniejszych zadaniach, których nie jest się pewnym. Zawsze to
powtarzałam – mówi radośnie Matka.
Bo po co używać później
korektora… - brnie nieuważna w geometryczne maliny.
Korektora używają tylko ci,
którzy robią coś na oko. Tak powtarza nasza pani – mówi stanowczo Jaś,
zabierając się ochoczo tym razem za prostokąt, odmierzony z dokładnością do milimetra, jak należy linijką.
Wobec takiego dictum Matka poczuła
się zbędna. I niedokładna. Tak więc chowając wstydliwie korektor za plecy,
podreptała w stronę kuchni z żywym zamiarem dokonania korekty wczorajszego
rosołu w dzisiejszą pomidorową… ;).