czwartek, 26 marca 2015

PODZIĘKOWANIA :)

Czy wiecie jakie cudo dostałam z okazji zbliżających się świąt wielkanocnych od Anulki?
(http://mecenasia.blogspot.com/)

I to ot-tak, z czystej sympatii, odruchu serca...
Dziękuję, dziękuję po stokroć!
Chłopcy w obrusiku zakochali się bez pamięci i toczą o niego regularne boje (stad to lekkie wymięcie ;) ).

A oto i rzeczone cudo:

środa, 18 marca 2015

O NIEWIERNYM RYBAKU CZYLI KAŻDA MIŁOŚĆ JEST PIERWSZA

Jestem smutna – powiedział Staś wieczorową porą, patrząc mętnym okiem w bliżej nieokreśloną dal.
Czemu jesteś smutny, Stasiu? – chciała koniecznie wiedzieć Matka zaniepokojona, gdyż wiadomo nie od dziś, że dziecko każdej szanującej się Matki smutne być nie powinno. O tym mętnym oku nie mówiąc.
Tęskniem do tatusia – wyszeptała chicho dziecina, a Matce dłonie zadrżały (że o sercu nie wspomnę), oko zwilgotniało i nuże, zaczęła obłapiać pulchne dziecię w pół w celu tulenia i kojenia.
Stasiu, no co ty. Przecież tatuś wróci niedługo. A w domu jest przecież mamusia. Chcesz, to możemy się w pobawić, albo poczytać…Chcesz? – zachęcała z przejęciem Matka.
Wolałbym z tatusiem – wyszeptała jeszcze ciszej dziecina, łamiąc Matce serce i poczucie wartości matczynej.
Z tatusiem? Wolałbyś z tatusiem? Jak to? Każde dziecko woli z mamusią. Zawsze i wszędzie. Po to są mamusie na tym świecie, żeby nie chcieć z tatusiem, tylko z mamusią właśnie, bo po co w takim razie Matka się poświęcała, nosiła pod sercem, w bólach rodziła, w bólach karmiła, że o bólu niewyspania nie wspomnę, skoro teraz mały zdrajca chce z tatusiem?
Taki galop myśli przebiegł przez głowę maminą, kiedy to smutny wciąż Staś wpatrywał się w horyzont.
Nie kochasz mamusi? – zagadnęła sprytnie Matka. Niepotrzebnie zupełnie.
Nie kocham – odpowiedziało dziecko bez serca.
Matka pogrążyła się w odmętach rozpaczy.
Długo bendem musiał cekać na tatusia? – przywrócił ją do rzeczywistości Staś.
Matka przełknęła jakoś te zniewagi i opanowawszy nerwowe łkanie, które samo cisnęło jej się na ust korale, zaproponowała:
Niedługo, Stasiu. Chcesz, to w tym czasie opowiem ci bajkę. Wtedy czas szybciej płynie.
I tatuś wróci sybciej?
Wróci szybciej – skłamał Matka.
No to dobze.
Matka wzięła swoje dziecię w objęcia i szczęśliwa, że nie musi posiłkować się bluzką mężową w celu symulowania objęć tatowych zaczęła we właściwy sobie sposób:
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w małej chatce pod lasem żył sobie stary rybak razem ze swoją żoną…
Z tatusiem – poprawił Staś.
Z tatusiem? – zdziwiła się zbita z tropu Matka.
Swoim tatusiem – uspokoił Junior Matkę.
Eeeee, z tatusiem…. Razem ze swoim tatusiem – próbuje odnaleźć się w nowej fabule mało elastyczna jednak w temacie baśni tradycyjnej Matka.
Pewnego dnia wysłał tatuś rybaka nad brzeg morza po ryby – ciągnęła Matka dzielna, niestrudzona.
Nie wysłał! – żywo zaprotestował Staś.
Lybak nie może chodzić sam! Tylko z tatusiem!
Albo z mamusią – próbowała nieszczęsna ratować resztki matczynego honoru.
Woli z tatusiem – odpowiedziało jednak dziecko bezwzględne i srogie.
Westchnęła Matka ciężko, łzę przełknęła i ciągnęła mocno naciąganą historię o starym rybaku i jego tatusiu.
Po kolejnej wycieczce rybaka nad morze cierpliwość Stasia dla tatusia zaczęła się jednak wyczerpywać.
Tatuś maludzi... – mlasną z naganą, a podła Matka nie zaprzeczyła, dopatrując się w tej zmianie nastroju szansy na wzrost własnych aukcji macierzyńskich.
A kiedy wyrodny tatuś vel żona wygnał/a rybaka, nie wpuszczając nawet w progi okazałego pałacu, Staś więcej nie dał się jednak nabrać:
Głupia bajka. To nie tatuś – stwierdził, wygrzebując się z objęć matczynych.
Moze zadzwonisz do tatusia? – zaproponował nieśmiało.
Tatuś już jedzie Stasiu, nie trzeba dzwonić.
Jest w windzie?
Bardzo możliwe.
Na którym pientse? – dopytywał przyszły biegły rewident podatkowy.
Myślę, że na parterze.
O, to tloche potlfa – zasmucił się nieco dziecko, mimo wszystko jednak perspektywa powrót Ojca rozjaśniła mu nieco oblicze.
Rzeczywiście, niebawem Ojciec objawił się w progu.
Tatuś – rzucił się na niego Staś.
Moje słonko! – wykrzykiwał, uczepiwszy się kończyny dolnej Rodziciela.
Tata nie wlaca lanki wiecoly… - próbował nawet cytować klasyków. Hmmmm, nie wiedzieć nawet kiedy przygotował widać małą akademię powitalną….
Ojciec, dumny i blady, obnosił syna i podzielał jego euforię.
Zapomniana zaś Matka łkała cicho w kąciku, jak porzucona skarpeta jasiowa.
Po pewnym czasie jednak entuzjazm Stasia nieco stopniał.
Siedział na brzegu łóżka, majtając smętnie nogami i wreszcie w czeluść kuchni rzucił złowieszcze:
Jestem smutna!
Czemu jesteś smutny, synku? – zaczął dopytywać Ojciec, bo wiadomo, że Matka zupełnie już się w tym układzie gwiezdnym nie liczy i nie ona gra tu pierwsze skrzypce.
Tęskniem do papci – wyszeptał nostalgicznie Staś.
Do babci? – zdębiał Ojciec, choć Matce – nie wiedzieć zupełnie czemu – humor jakby się poprawił.
I dziadzia – bezwzględny maluch posłał drugą strzałę prosto w serce ojcowskie.
A ja ci nie wystarczam? Nie kochasz już mnie? – zażartował tatuś.
Zażartował… Wiadomo, że nie żartował, musiał zachować jakieś pozory przecież. Tu go akurat Matka aż za dobrze rozumiała.
Nie kocham – stwierdził Staś rzeczowo.
Kocham papcie. Długo mam czekać na papcię?
Ojciec nieco się zmieszał, ba – pokrył się nawet rumieńcem.
Matka odpłynęła zaś w stronę łazienki, by w ramach okazywania uczuć w rodzinie dokonać przepierki gaci męskich. Podśpiewywała przy tym pod nosem:
Każda miłość jest pierwsza, najgorętsza, najszczersza…. ;).

Źródło: www.pldreamtime.com

czwartek, 12 marca 2015

ŻONO MOJA, CZYLI RZECZ O PORZĄDKACH

       - Janek, zabierz te spodnie z krzesła. I majtki. I skarpetki – pokrzykuje Matka raźno, odgruzowując mebel pokojowy, ukryty pod stertą fatałaszków dziecinnych.
Janek, cierpiący ostatnio na niedosłuch nabyty, nie reaguje.

W stercie ubrań odnajduje Matka jeszcze parę spodenek gimnastycznych, koszulki z rękawem krótkim sztuk 3 i zupełnie bez sztuk 2 oraz getry piłkarskie. Sztuk 2. Nic w przyrodzie nie ginie, okazuje się.
- Janek, kto to słyszał? Straszny z ciebie bałaganiarz. Sprzątaj to zaraz, natychmiast, bo mi za parę lat twoja żona podziękuje za to twoje bałaganiarstwo, aż mi w pięty pójdzie – pokrzykuje Matka na bieżąco z literaturą kobieco-feministyczną.

  - Stasiu dziecko, sprzątaj zabawki po sobie. Jak można tak bałaganić? – denerwuje się po raz kolejny Matka.
- Kiedy urośniesz i będziesz mieć żonę, też będziesz tak jej wszystko rozrzucał?  – pyta Matka skrzywiona lekko w temacie ożenku synów. 
- Lepiej nie, bo żonej przyjdzie i podziękuję mamie – doradza bratersko Janek.
Ba, oczywiście, że mamie. Podobno synowe zawsze dziękują teściowej za niedostatki wychowawcze synów,  nie uwzględniając  przy tym zupełnie obecności przyszłych teściów w tym miłym procesie.
- O właśnie, właśnie, synu. Święte słowa – chwali Matka, tusząc w głębi ducha z nadzieją, że dziecko starsze jednak przyswoiło jakieś podstawy przygotowania do życia w rodzinie wpajane obsesyjnie przez Matkę w strach u i grozie przed przyszłą synową.
- Stasiu nie ma żonej. Stasiu nie ma obrączaka – przypomina jedyny przytomny w tym towarzystwie Staś.
- Poza tym może mieć mężej… - nieśmiało oponuje Tata.
- No wypluj te słowa. To ja już na prawdę wolę żonej – krzywi się Matka nietolerancyjna i nieobyta w najnowszych trendach.
- Spoko mama. Nie będę miał mężej. Ani żonej – uspakaja mamę Jaś.
- Ja tes, ja tes  - deklaruje Stasina poważnie.
- No już nie wiadomo co lepsze. W każdym razie proszę sprzątnąć te stosy, bo zaraz zapłonął pod gniewnym wzrokiem Matki . I zabawki też proszę sprzątnąć – kończy wątek Matka.
- Bo przyjdzie żonej i pospsąta? – nie daje się spławić się łatwo Staś.
- Nie przyjdzie żonej, ani mamuki, ani papacia. Staś sprząta sam i Jaś sprząta sam – wyjaśnia Matka.

No to posprzątał sam Staś. Nasapał się nad górą plastikowych samochodzików, nawzdychał, mamrotał coś pod nosem.
- To nie potsebne. To popsute. To bzytkie. To nie moje. Nuuuda .

 Ponieważ co więzy krwi, to więzy krwi, z pokoju Jasia rejestrowała Matka bardzo podobne odgłosy, urozmaicone posapywaniem, jękami i mamrotaniem.
- To moje? Mamooo, to nie moje, ja nie miałem takiej koszulki! Miałem? Niemożliwe! Chociaż może miałem… Takie spodnie to moje są? A te skarpety to taty przecież? Mamooo, to taty skarpety są! Nie taty? Tata ma większe stopy? A, możliwe. Tyle majtek? To moje? Skąd ja mam tyle majtek? – padały zza uchylonych drzwi pytania na miarę Hamleta. I równe trudne w odpowiedzi.
Oj, wy żony biedne. I mężowie.

- Skończone – krzyczy  Jaś.
- Skońcone – odpowiada jak echo Staś.
- To tańcymy!  - Staś, mistrz ceremonii i święta, zręcznie manipuluje pilotem nr 1, przełączając telewizor na swoje ostatnie odkrycie muzyczne na kanale 21 (Matka wyczuwa tu niewyraźnie wpływy babci Krystyny) i chłopcy ruszają w tanecznym kółku w rytm, jakże znaczących słów:
- Żono moja, szczęście moje, nie ma takich jak nas dwoje…

Matka zerka do kosza, w cichości ducha wyciąga większość nowych zabawek włożonych tam w szale porządków przez Stasia. Zagląda na półki, rozdziela majtki od skarpetek, podkoszulki wiesza w szafie, spodnie składa w kosteczkę. W cichości ducha, oczywiście, nie będziemy wszak zabijać szczerych intencji  kandydatów na męża. I żonę. Wszak wiadomo nie od dziś, że nie matura, a chęć szczera ubrania za ciebie pozbiera.
Po czym rzuca się w radosny pląs dziecięcy, dołączając do zawodzącego zgodnie duetu:
- Nie ma takich, jak nas dwoje…. ;).

Skarby spod Jasiowego łóżka....

czwartek, 5 marca 2015

BON TON W MALIGNIE

Zmożony chorobą Staś traci kontakt z rzeczywistością. Nic dziwnego zresztą, nie tylko Staś go traci w takich okolicznościach. Okoliczności tu zresztą wiele tłumaczą, gorzej przecież, kiedy brak kontaktu z rzeczywistością nie wynika z żadnej ułomności, czy to czasowej, czy stałej, a jednak występuje i  to w stopniu utrudniającym funkcjonowanie.
Więc jak już Matka zauważyła – Staś w chorobie taci kontakt z rzeczywistością. Wiadomo, albo leży z wypiekami na policzkach i ani mu ręka drgnie, albo zanosi się płaczem, kołysząc żałośnie glutem u nosa, nie je, nie pije, nie chodzi, nie bije. Brata przede wszystkim.
Takie to objawy charakteryzowały Stasinę w malignie. Kiedy zasypiał snem płytkim i przerywanym, przemawia e sposób dostojny i bardzo wyszukany, co wprawiało Matkę w stan głębokiego niepokoju, a przede wszystkim bezsenności.
No więc mamy Stasia w malignie, książkowej, klasycznej, z temperaturą, kaszlem i tzw. glutem. Matka przyzwyczajona, że  chłopiec nieco traci na świadomości, już chwyciła się tradycyjnych metod, chcąc kołysać noc całą dziecię w ramionach i w nieświadome niczego usta wlewać kolejne syropki, bez śladu protestu, bo jak tu protestować, kiedy świadomość odpłynęła za horyzont.
Chwyta więc Matka bezwładne ciałko, a tu ciałko przemówiło tymi słowy:
Nie , dziękuję. Bendem leżała sama.
Matka nieco zdębiała, dotknęła czoła stasiowego, bo nuż te słowa logiczne przecież oznaczają, że temperatura spadła i pachole cudownie ozdrowiało.
Ale nie. Czoło rozgrzane jak patelnia, policzki purpurowe, nos zapchany, w piersiach rzęzi. Znaczy się – dziecko majaczy.
Chcesz piciu, Jasiu? – pyta Matka zatroskana.
Ales dziękuję baldzo. Nie tseba – wybełkotały spierzchnięte usteczka.
Mały lord obrócił się na plecy  i dostojnym ruchem odgarną włosy z czoła.
Ewentualnie chciałbym siusiu – wysapał przez zatkany nos.
Ewentualnie więc udaliśmy się na siusiu.
Tylko opuść delikatnie – pouczył, przed zasiądnięciem na kibelku. Mowa o spodenkach.
Wykonując wiadomą czynność, zaległ na ramieniu Matki podtrzymującej i zapadł w letarg.
Stasiu, już…? – chciała wiedzieć Matka, kiedy letarg przeciągał się niebezpiecznie.
Jus… Bardzo prose, mozes mnie zabrać – wymamrotał.
Kiedy Matka doniosła dziecię spowite chorobą na łoże boleści, ten wysapał:
Dziękuje baldzo, nie tseba było. No może i nie trzeba, ale jak już Matka doniosła, to przecież wynosić z powrotem nie będzie.
Stasiu, dam ci teraz syropek – oznajmia Matka – felczerka tonem radosnym, przekonując, że dawanie syropu o smaku sfermentowanej benzonianem sodu truskawki, to ta chwila, na którą czekamy całe życie i – tak, tak Stasiu – chwila ta właśnie nadchodzi i uśmiecha się radośnie do ciebie.
Staś jednak oszukać się nie dał i zareagował we właściwy dla siebie sposób, czyli wrzasną na całe gardło, zachowując jednak resztki przyzwoitości , wykrzykując głosem pełnym boleści:
Nie, nie tylko nie to. Plosem, plosem, baldzo plosem, nie drenc mnie!!!
Na takie dictum głośne radosnym sąsiad z dołu radośnie zastukał w kaloryfer, co odniosło skutek wręcz przeciwny, bo Staś wyjęczał wcale nie chicho:
Baba jaga, baba Jaga! Znowu chce wejść przez kalolyfel! Odejdć, plose, plooose!!!
To z kolei poskutkowało na stronę przeciwną, gdyż sąsiad zamilkł, a zwykle nie milknie tak prędko. Chociaż tyle.
Długotrwała walka z syropem nie obyła się bez ofiar śmiertelnych w postaci zalanej juchom truskawkowego benzonianu piżamki oraz rannych, broczących krwią poduszek. Wszystko jednak z zachowaniem protokołu dyplomatycznego i kodeksu Bodziewicza.
Nie dawaj mi, mamuki, nie dawaj! Plosem baldzo! Cy mozes mi nie dawać? Osceńdź mnie, plose!!! Matka – Attyla nie oszczędziła dzieciny, racząc ją dawką zdrowia.
Kiedy kurz bitewny opadł, Staś nieco ochłonął i powrócił na znaną sobie ścieżkę:
Cy mogę odkryć nóśki?
Możesz Stasiu, pewnie.
Dziękuje.
Cy mogę tsymać za obrączak?
Jasne, trzymaj.
Może chcesz coś zjeść?
Nie, co to, to nie. Dziękuję. Nie potsebuje. Laczej się prześpię telas – zamajaczył lord Jim.
I na chwilę przed zaśnięciem dodał:
Człowieka choloba zmienia, co zlobis...
Trudno się nie zgodzić ;).



Źródło: pl.123rf.com