czwartek, 18 czerwca 2015

ZLEWA


Stasiu, wrzuć to do zlewu – mówi Matka wygodna i mało kulturalna, wręczając swemu dziecku brudną łyżeczkę.
A że Staś pomaga chętnie - bo ma takie wspaniałe geny, nie powiem po kim, ale przecież wiadomo – bez szemrania chwyta łyżkę i dziarsko maszeruje w stronę szafek kuchennych, tracąc jednak swą pewność z każdym kolejnym krokiem.
Wreszcie staje zdezorientowany i pyta:
Mama, co to jest zlewa?
Zlewa? No tak, zlewa.
Zlew – rozjaśnia Matka ciemności  stasiowego umysłu.
Ta srebrna dziura przed tobą. Tam gdzie się nalewa wodę – tłumaczy Matka, nie wspinając się na szczególne wyżyny intelektualne. Jak to Matka.
Naleja? – logiczny nie-po-Matce Staś popada w chwilową, acz intensywną zadumę.
Leje i naleja wody? – przekłada z szybkością symultanicznego tłumacza języka suahili.
Olśniony swą – było, nie było – dedukcją i indykcją równocześnie, biegnie radosny w kierunku ubikacji.
Zlewa jest w toalecie! – wykrzykuje Staś, dopłynąwszy do Ameryki, która miała być Indiami, ale co tam – grunt, że woda płynie.
I nim Matka zdąży zebrać ciało z łóżka, nim zdąży cienki głos z siebie wydobyć, już ciska radosny Staś łyżkę w odmęty sedesu.
Zlobione –wypina chudą pierś ku orderom. I spuszcza wodę.
Nalejona woda w zlewie – informuje tonem kamerdynera, który zaserwował właśnie obiad wielmożnemu państwu i czemuż to państwo nie schodzą, wszak stygnie.
Lenistwo to grzech ciężki. Jak i zaniechanie. W ramach pokuty musiała Matka wygrzebać łyżeczkę z sedesu. A nalejona woda popchnęła ją – hen, hen – prawie do Bałtyku.
Staś nie spuszczał Matki z oka.
Grzebiesz? – pyta tonem pełnym współczucia.
Grzebię – przyznaje Matka zgodnie z prawdą, żeby jej jakaś dodatkowa kara za krzywoprzysięstwo znowu nie spotkała.
Wygrzebałaś? – pyta po chwili ciszy wypełnionej radosnym pluskiem wody.
Jeszcze nie – sapie Matka w spienionych odmętach.
A co wygrzebiesz? – drąży bezlitosny Malec, pastwiąc się nad Matką za wysługiwanie się nieletnim w pracach.
Mam nadzieję, że łyżeczkę – odpowiada Matka pobladła na ewentualność wygrzebania czegoś ponad łyżeczkę nieszczęsną.
Tylko? – ton rozczarowania wskazuje, że należałoby jednak wydobyć coś więcej.
A co byś chciał Stasiu? – dodaje sobie Matka animuszu próbą skierowania rozmowy na mniej drastyczne tory.
Teraz to siusiu. Ale nie zrobię siusiu do zlewa. Ani na łyżeczkę. Ani na mamę.
Zdopingowana tymi słowy Matka błyskawicznie dobywa łyżeczkę z czeluści odpływu i triumfalnie sadza dziecko na klozet.
Fajna ta zlewa – ekscytuje się Staś, wsłuchując się w szum wody i bulgotanie rur.
Fajna. A że Staś to raczej wierny długodystansowiec, niż przelotny motyl na kwiatku, poszczególni członkowie rodziny do dziś, raz po raz znajdują na dnie sedesu a to nóż, a to dwa widelce, raz nawet chochlę do zupy.
Wszystko należycie zalejone wodą:).