Dziś o miejskich grach terenowych zarezerwowanych w
szczególności dla matek z dziećmi, choć nie tylko. Gra, nad którą dziś się pochylę składa się z 4 poziomów. Przejście między poziomami nie jest
uzależnione od zwycięstwa w kolejnych etapach, awansuje się niejako z automatu
– jeśli wszedłeś i jesteś w miarę konsekwentny, dojdziesz do celu, choć i to
nie gwarantuje sukcesu. Jak to w życiu, chciałoby się powiedzieć…
Siadamy, gramy, zaczynamy.
Zanim pojawi się przycisk z napisem play przed oczami przesunie się nam słowo wstępu:
z barku laku wychodzimy czasem z chłopakami na tzw. podwórko przed blokiem. Podwórko jak to podwórko – kawał trawnika a na nim jak wyspa wśród zielonych fal plac zabaw z trzema huśtawkami na krzyż, na które dostanie się graniczy z cudem boskim. Podejrzewam, że niedługo zawiąże się komitet społeczny matek-aktywistek i będą obowiązywać zapisy – czas pokarze.
No cóż poradzić – jest jak jest, oby gorzej nie było, jak mawia babcia Krystyna.
Kiedy już więc z zupełnego braku laku wychodzimy na to nieszczęsne podwórko, udajemy się na plac zabaw. Ale zanim dotrzemy na ten skrawek ziemi obiecanej, owej zielonej wyspy dobrobytu wszelakiego i radości nieustającej, przebrnąć musimy przez trawnik. A nie jest to wcale łatwe. Powiem więcej – jest to nieomal sport wyczynowy….
Tu pojawia się przycisk play, naciskamy w nadziei przejścia kolejnych plansz i dotarcia do raju dziecięcego - oto level 1.
Idzie więc Stasina naiwny, przez życie niedoświadczony w stronę obiecanych luksusów rozrywki dziecięcej na miarę naszych potrzeb, ale już po dwóch krokach nieruchomieje, gdyż w jego kierunku toczy się z oddali biała kula, nabierając niebezpiecznego przyspieszenia. Biała kula charczy radośnie, powiewa uszami i majta ogonem, więc najpewniej się cieszy na widok Stasia. Staś wręcz przeciwnie. W histerycznym pędzie rzuca się na matkę, wrzeszcząc: Latunku….!!!!
Matka chwyta Stasia na ręce na sekundę przed zetknięciem twarzą w pysk z białą kulą niebotycznych rozmiarów, która w rozpędzie radosnym, pozbawiona Stasia na horyzoncie, skacze na matkę, dekorując jej jasny płaszczyk fantastycznym deseniem w psie łapki.
Niech się pani nie boi, niech się pani nie boi – dyszy leciwy głosik z oddali – Misia kocha dzieci.
Radosna staruszka truchta wesoło z oddali machając smyczą.
Misia, misia nie strasz dziecka – po dłuższej chwili dociera do nas głos zza światów chyba.
Chciałoby się rzec, za późno, ale milczymy, atakowani radośnie przez lubiącą dzieci Misię. Całe szczęście starsza pani, właścicielka Misi jak się domyślam, dogoniła wreszcie radosnego pieska, bo Misia w swym miłosnym tańcu wybrudziła mnie całą i już przymierzała się do wybrudzenia Jaśka, który skamieniał pod wrażeniem psich amorów.
Niech pani się nie boi – ledwo dyszy babcina – Misia.. cho-cho-chowała się z dziećmi.
Jednak moje dzieci nie chowały się z Misią – odpowiada matka ostrożnie, myśląc, czy aby pani w odwecie nie poszczuje jej Misią.
Ale nie - pani obraża się jedynie, zabiera Misię, rzucając na odchodne, że widocznie dziecko nie zna zwierząt i dlatego się boi. Pod złym blaskiem oczu pani postać matki na trawniku zaczyna migotać – a to znaczy, że straciła ona właśnie jedno z trzech żyć.
Ale że ma jeszcze dwa w torebce nie przejmuje się tym wcale i przedziera się z dziecinami dalej. Nie przez takiego przeszkody w życiu matka bowiem przechodziła i żyje.
Level 2 przed nami.
Teraz slalom wśród psich kup. Jasiek to już – ho, ho – wyższa szkoła jazdy, ale Stasina nieporadny zawsze jakieś skarby pod butem do domu przytaszczy, hojnie matkę obdarowując mało pachnącą robótką po każdym nieomal spotkaniu z tym nieszczęsnym skrawkiem zieleni osiedlowej.
Po drodze mijamy wielkiego buldoga, który w mało fantazyjnej pozie robi – wiadomo co - i nie jest to na pewno dobre wrażenie. Właściciel buldoga – nie wyprze się, bo podobny kropka w kropkę do swego pupila – stoi obok, udając że właścicielem absolutnie nie jest, a smycz wpadała mu do ręki dosłownie przed chwilą przez przypadek. Ot, wiatr przywiał i tyle.
Kiedy już psina zrobiła, co zrobiła – konspiracyjnie opuszczają miejsce zbrodni, choć psina wcale nie chce i radośnie obwąchuje - wiadomo co. Zgodnie z regułami gry matka – w celu zdobycia dodatkowych punktów i energii na dalszą podróż – zwraca panu uwagę, ze jednak należałoby sprzątnąć, wiadomo co. Pan posyła matce tak bogatą wiązankę słowną, nie przejmując się zupełnie stojącymi obok dziećmi, że matka pod jej ciężarem migocze ponownie… Trudno, kolejne życie drapał pies, ale za to 100 punktów zdobytych i można iść dalej.
Okrakiem przechodzimy więc nad nowym mieszkańcem trawnika, na szczęście Stasina dał radę. Już prawie witamy się z gąską w postaci furtki na plac zabawach prowadzącej, a tu masz – jakieś dwa puchate stworzenia ujadają, goniąc się w obłędnym pędzie i to dokładnie między naszymi nogami.
Bo oto level 3 przed nami.
Stasiek w płacz, Jasiek w krzyk, matka w postaci nogawek, cala w błocie.
Rozglądam się nieco bezradnie – a są, są i pańcie. Rozparte na ścieżce rowerowej perorują, aż para bucha. Reagują jednak wreszcie na nasze wezwania o pomoc, acz z pewnym oburzeniem. Zabierają Pysię i Niusię (jak się okazuje), tłumacząc, że dziewczynki bardzo się lubią i zawsze bawią się razem na spacerkach, dokazując przy tym - zupełnie jak dzieci.
Dziewczynki to nie Jaś i Staś, o nie, to Pysia i Niusia we własnej, czworonożnej postaci. I oczywiście kochają dzieci, za dzieci dadzą się pokroić…
Pokroić, hmmm, diabelska myśl wpada matce do głowy, ale nie zdobyła nieszczęsna jeszcze takiego bonusa w tej grze i raczej się nie zanosi, niestety…. Przynajmniej nie na tym poziomie. Brak wspomnianej funkcji skutkuje groźnym warczeniem Pysi i Niusi na matkę, dziećmi przyklejonymi do nóg matczynych, obrazą pań, startą 100 punktów i kolejnym migotaniem matki.
Ale dalej, bo oto kolejny, 4 już level przed nami i oto docieramy do bazy.
Wchodzimy na plac zabaw, a za nami radosny Pimpuś, który wykorzystał sprytnie moment otworzenia furtki. Za Pimpusiem pańcia. Nie muszĘ chyba dodawać, ze Pimpuś kocha dzieci i się z nimi chował (cokolwiek to znaczy). Pimpuś, oszalały ze szczęści, siusia na ślizgawkę i tarza się w piaskownicy.
Znaczy teren – mówi do matki pańcia z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
Mądry taki – dodaje, gdyby jeszcze na to mało bystra matka nie wpadła.
Dzieci stoją jak skamieniałe, matka już nawet nie broni się przed skokami pimpusiowymi na resztki czystego płaszczyka, Pimpuś szaleje, pańcia się cieszy. Matką migocze, by po chwili zniknąć z ekranu. Chłopcy stoją zdezorientowani. Game over…;).
Zanim pojawi się przycisk z napisem play przed oczami przesunie się nam słowo wstępu:
z barku laku wychodzimy czasem z chłopakami na tzw. podwórko przed blokiem. Podwórko jak to podwórko – kawał trawnika a na nim jak wyspa wśród zielonych fal plac zabaw z trzema huśtawkami na krzyż, na które dostanie się graniczy z cudem boskim. Podejrzewam, że niedługo zawiąże się komitet społeczny matek-aktywistek i będą obowiązywać zapisy – czas pokarze.
No cóż poradzić – jest jak jest, oby gorzej nie było, jak mawia babcia Krystyna.
Kiedy już więc z zupełnego braku laku wychodzimy na to nieszczęsne podwórko, udajemy się na plac zabaw. Ale zanim dotrzemy na ten skrawek ziemi obiecanej, owej zielonej wyspy dobrobytu wszelakiego i radości nieustającej, przebrnąć musimy przez trawnik. A nie jest to wcale łatwe. Powiem więcej – jest to nieomal sport wyczynowy….
Tu pojawia się przycisk play, naciskamy w nadziei przejścia kolejnych plansz i dotarcia do raju dziecięcego - oto level 1.
Idzie więc Stasina naiwny, przez życie niedoświadczony w stronę obiecanych luksusów rozrywki dziecięcej na miarę naszych potrzeb, ale już po dwóch krokach nieruchomieje, gdyż w jego kierunku toczy się z oddali biała kula, nabierając niebezpiecznego przyspieszenia. Biała kula charczy radośnie, powiewa uszami i majta ogonem, więc najpewniej się cieszy na widok Stasia. Staś wręcz przeciwnie. W histerycznym pędzie rzuca się na matkę, wrzeszcząc: Latunku….!!!!
Matka chwyta Stasia na ręce na sekundę przed zetknięciem twarzą w pysk z białą kulą niebotycznych rozmiarów, która w rozpędzie radosnym, pozbawiona Stasia na horyzoncie, skacze na matkę, dekorując jej jasny płaszczyk fantastycznym deseniem w psie łapki.
Niech się pani nie boi, niech się pani nie boi – dyszy leciwy głosik z oddali – Misia kocha dzieci.
Radosna staruszka truchta wesoło z oddali machając smyczą.
Misia, misia nie strasz dziecka – po dłuższej chwili dociera do nas głos zza światów chyba.
Chciałoby się rzec, za późno, ale milczymy, atakowani radośnie przez lubiącą dzieci Misię. Całe szczęście starsza pani, właścicielka Misi jak się domyślam, dogoniła wreszcie radosnego pieska, bo Misia w swym miłosnym tańcu wybrudziła mnie całą i już przymierzała się do wybrudzenia Jaśka, który skamieniał pod wrażeniem psich amorów.
Niech pani się nie boi – ledwo dyszy babcina – Misia.. cho-cho-chowała się z dziećmi.
Jednak moje dzieci nie chowały się z Misią – odpowiada matka ostrożnie, myśląc, czy aby pani w odwecie nie poszczuje jej Misią.
Ale nie - pani obraża się jedynie, zabiera Misię, rzucając na odchodne, że widocznie dziecko nie zna zwierząt i dlatego się boi. Pod złym blaskiem oczu pani postać matki na trawniku zaczyna migotać – a to znaczy, że straciła ona właśnie jedno z trzech żyć.
Ale że ma jeszcze dwa w torebce nie przejmuje się tym wcale i przedziera się z dziecinami dalej. Nie przez takiego przeszkody w życiu matka bowiem przechodziła i żyje.
Level 2 przed nami.
Teraz slalom wśród psich kup. Jasiek to już – ho, ho – wyższa szkoła jazdy, ale Stasina nieporadny zawsze jakieś skarby pod butem do domu przytaszczy, hojnie matkę obdarowując mało pachnącą robótką po każdym nieomal spotkaniu z tym nieszczęsnym skrawkiem zieleni osiedlowej.
Po drodze mijamy wielkiego buldoga, który w mało fantazyjnej pozie robi – wiadomo co - i nie jest to na pewno dobre wrażenie. Właściciel buldoga – nie wyprze się, bo podobny kropka w kropkę do swego pupila – stoi obok, udając że właścicielem absolutnie nie jest, a smycz wpadała mu do ręki dosłownie przed chwilą przez przypadek. Ot, wiatr przywiał i tyle.
Kiedy już psina zrobiła, co zrobiła – konspiracyjnie opuszczają miejsce zbrodni, choć psina wcale nie chce i radośnie obwąchuje - wiadomo co. Zgodnie z regułami gry matka – w celu zdobycia dodatkowych punktów i energii na dalszą podróż – zwraca panu uwagę, ze jednak należałoby sprzątnąć, wiadomo co. Pan posyła matce tak bogatą wiązankę słowną, nie przejmując się zupełnie stojącymi obok dziećmi, że matka pod jej ciężarem migocze ponownie… Trudno, kolejne życie drapał pies, ale za to 100 punktów zdobytych i można iść dalej.
Okrakiem przechodzimy więc nad nowym mieszkańcem trawnika, na szczęście Stasina dał radę. Już prawie witamy się z gąską w postaci furtki na plac zabawach prowadzącej, a tu masz – jakieś dwa puchate stworzenia ujadają, goniąc się w obłędnym pędzie i to dokładnie między naszymi nogami.
Bo oto level 3 przed nami.
Stasiek w płacz, Jasiek w krzyk, matka w postaci nogawek, cala w błocie.
Rozglądam się nieco bezradnie – a są, są i pańcie. Rozparte na ścieżce rowerowej perorują, aż para bucha. Reagują jednak wreszcie na nasze wezwania o pomoc, acz z pewnym oburzeniem. Zabierają Pysię i Niusię (jak się okazuje), tłumacząc, że dziewczynki bardzo się lubią i zawsze bawią się razem na spacerkach, dokazując przy tym - zupełnie jak dzieci.
Dziewczynki to nie Jaś i Staś, o nie, to Pysia i Niusia we własnej, czworonożnej postaci. I oczywiście kochają dzieci, za dzieci dadzą się pokroić…
Pokroić, hmmm, diabelska myśl wpada matce do głowy, ale nie zdobyła nieszczęsna jeszcze takiego bonusa w tej grze i raczej się nie zanosi, niestety…. Przynajmniej nie na tym poziomie. Brak wspomnianej funkcji skutkuje groźnym warczeniem Pysi i Niusi na matkę, dziećmi przyklejonymi do nóg matczynych, obrazą pań, startą 100 punktów i kolejnym migotaniem matki.
Ale dalej, bo oto kolejny, 4 już level przed nami i oto docieramy do bazy.
Wchodzimy na plac zabaw, a za nami radosny Pimpuś, który wykorzystał sprytnie moment otworzenia furtki. Za Pimpusiem pańcia. Nie muszĘ chyba dodawać, ze Pimpuś kocha dzieci i się z nimi chował (cokolwiek to znaczy). Pimpuś, oszalały ze szczęści, siusia na ślizgawkę i tarza się w piaskownicy.
Znaczy teren – mówi do matki pańcia z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
Mądry taki – dodaje, gdyby jeszcze na to mało bystra matka nie wpadła.
Dzieci stoją jak skamieniałe, matka już nawet nie broni się przed skokami pimpusiowymi na resztki czystego płaszczyka, Pimpuś szaleje, pańcia się cieszy. Matką migocze, by po chwili zniknąć z ekranu. Chłopcy stoją zdezorientowani. Game over…;).
Ale macie przygody ;-) Ale z tymi psimi kupami nq trawnikach to faktycznie jest masakra wszedzie..
OdpowiedzUsuńHe he dokładnie, gdzie nie stanę na trawce - to już pod butem kupa.... Ech to jest dramat. Sama mam psa i sprzątam - przecież mi ręce nie odpadną od tego :)
UsuńPiękna i mało popularna postawa - sprzątanie po piesku 😊. U nas to prawdziwa rzadkość.Może kiedyś sie to zmieni? Pozdrawiam, dzięki, że zajrzałaś. Zapraszam jak najczęściej 😊
UsuńTa opowiastka tutaj to połączenie kilku przygód z pieskami, czy raczej ich właścicielami w roli głównej. Na dużych osiedlach - przynajmniej u nas - to prawdziwy problem wypracować zasady współżycia ludzie-psy. Choć uwielbiam pieski, naprawdę :))). Pozdrawiam i dziękuję za błyskawiczny komentarz ;))))
OdpowiedzUsuńludzie nie zdają sobie sprawy, jak wygląda pies z perspektywy dziecka. Gdyby taka staruszka zobaczyła nagle na poziomie twarzy pysk z zębami wielkimi jak ogrodzenie to może by coś zrozumiała a może zeszłaby na zawał choć jej ostatnimi słowami, które usłyszy, były "to taki miły piesek, proszę się nie bać"
OdpowiedzUsuńWłaściciele psów chyba rzadko wybiegają myślą poza interes pupila. Brak wyobraźni, zwykłej empatii, czasem, niestety, kultury... Pozdrawiam Cię serdecznie i zapraszam do ponownych "odwiedzin"
UsuńNo i kolejny powód do radości dla mnie - u nas kupek nie ma ;-) Pozwólcie, że się zacieszę ;-)
OdpowiedzUsuńOj, zaciesz się, zaciesz :). Marzy mi się własny domek, z własnym kawałkiem ogródka. Może miałabym wtedy pieska...?:) Pozdrawiam ciepło i dziękuję za komentarz :)
Usuńmnie też marzy się domek,ale to raczej marzenia ściętej głowy w moim przypadku.I wtedy piesio byłby obowiązkowy,bo straszna ze mnie psiara ;)A póki co cieszę się mieszkaniem w blokowisku i papużką ;)
UsuńU nas też raczej mało realne marzenie. Na razie jest blokowisko bez zwierząt, bo dzieci wszędzie pełno. Pozdrawiam Was świątecznie i serdecznie :))))
UsuńOch współczuję. I nas na plac zabaw psy wstępu nie mają, szczęśliwie żadnego nie widziałam. Jakby co to w regulaminie stoi twardo że nie wolno. Ale oczywiscie na chodniku nie jest lekko ...
OdpowiedzUsuńNa naszym placu zabaw też jest regulamin, ale prawo sobie, życie sobie... Na trawnikach - armagedon. Mam nadzieję, że jednak będzie się to zmieniać, choć wiadomo, czyją matką jest nadzieja...:). Pozdrawiam ciepło, zapraszam do "zaglądania"
UsuńNiedługo zamiast trawy w parkach i na trawnikach będą psie kupki! niby coś robią w tym kierunku ale jednak widać że słabo to działa
OdpowiedzUsuńŚwiadomość w właścicielach psów nie istnieje. Uważają, że żadne zasady ich nie obowiązują, przynajmniej większości, niestety. Może jakieś akcje społeczne...? Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)
UsuńO rany!! Wy to macie atrakcje !! Sie dzieje! :))
OdpowiedzUsuńAtrakcje blokowiska :). Czasem śmiesznie, czasem strasznie - dobrze to opisać w ramach "terapii" ;)))). Pozdrawiam Cie serdecznie droga Kropkowa mamo :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że mamy dom z ogródkiem :)
OdpowiedzUsuńZazdraszcza szczerze. Domek z własnym ogródkiem to nasze marzenie - może kiedyś się uda...? Pozdrawiam ciepło i dziękuję za wpis :)
UsuńOj tak, te psie kupy to już przegięcie
OdpowiedzUsuńSama mam psa, ale kurcze, wychodząc na spacer zawsze zabieram ze sobą worek na "te" niespodzianki
Nie znoszę głupoty ludzi i nie sprzątania po pupilach
Jakby każdy tak robił to niedługo dzieci w ogóle nie miałyby się jak ruszyć
I co to znaczy, że pies oznacza teren na placu zabaw? Kurcze no tak nie można
Ale się wkurzyłam :-D
Te osiedlowe watahy psów i ich właścicieli to masakra - uwierzcie mi, nie przesadzam, raczej należę do tych spokojnych osobników:). O barku smyczy, kagańca nie wspomnę, a co tu dopiero sprzątanie... Oj, daleko nam do norm cywilizacyjnych. Pozdrawiam ciepło, dziękuję za wizytę :))))
UsuńMi to już ręce opadają na tych nieodpowiedzialnych właścicieli psów pozbawionych resztek kultury.
OdpowiedzUsuńJest ich cała masa niestety. I niestety często są to starsze osoby, choć nie tylko... Ten brak elementarnej wyobraźni, kultury - ręce opadają. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny :)
UsuńO FUJ!!!!!
OdpowiedzUsuńNie przepadam za takimi atrakcjami- u nas karalne jest mandatami nie sprzatanie po pupilu.
U nas zdaje się też, ale jest jakieś totalnie przyzwolenie na tego typu zachowania. Jest to obrzydliwe, tym bardziej w takiej osiedlowej przestrzeni, gdzie jest naprawdę sporo dzieci. Lata świetlne miną, zanim się to zmieni, jeśli w ogóle, niestety. Pozdrawiam Cię serdecznie, dziękuję za odwiedziny :)
UsuńNIektórzy powinni codziennie "Dzień Świra" obejrzeć ;)
OdpowiedzUsuńJa chyba niedługo takim osiedlowym "Świrem" zostanę, będą mieli relację na żywo... ;). Chociaż film wiernie oddaje rzeczywistość blokowiska w tym temacie :). Pozdrawiam serdecznie i świątecznie, mimo wszystko ;). Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie :)
UsuńSama jestem właścicielką psa, ale obowiązują pewne zasady, których o zgrozo nie którzy właściciele psów nie przestrzegają.
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam psy, naprawdę :). I właśnie o te zasady chodzi, tak niewiele osób je rozumie... Ale, może kiedyś się to zmieni, miejmy nadzieję :). Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz :)
UsuńNiektórzy nie powinni mieć psów...Pies to obowiązek, ciekawe czy jak pies załatwi swoją na środku salonu to czy też zostawia? :| Mnie krew zalewa widząc jak ludzie z boiska robią sobie wybieg dla psów. Ostatnio wracając ze psem ze spaceru (po którym sprzątam) weszłam w taką nieprzyjemną niespodziankę na środku chodnika...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że te widzisz ten problem :). Zauważyłam taką przypadłość, że czasami właściciele, kiedy pies się załatwia, wręcz odchodzą kilka kroków, odwracają głowy - udają, że to nich ich pupil? Niezrozumiałe jest to dla mnie zupełnie. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wypowiedź w tym "mało przyjemnym" temacie :))))
OdpowiedzUsuńAle macie przygody, co jedna to lepsza... Mojemu szwagrowi (jak był niemowlakiem) pies wlazł łapami i łbem do gondoli, a właścicielka była oburzona, że nawet spokojnie z psem nie można wyjść, bo wszędzie pełno bachorów... Teraz jak widać wszystkie są milusińskie i chowają się z dziećmi.
OdpowiedzUsuńDzisiaj właściciele też są oburzeni, że dzieci biegają po trawnikach, bo przecież te zarezerwowane są dla psów... Od lat się to nie zmienia (jak widać) i chyba szybko się nie zmieni, niestety... Dzięki za komentarz, pozdrawiam serdecznie :))))
OdpowiedzUsuńBrak słów!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
No właśnie, a przecież wszystko zależy od ludzi. Pozdrawiam świątecznie dziękuję za wpis :)))
UsuńZnam takie gry terenowe.. nie lubię ich. Ostatnio (na szczęście byłam bez dzieci), wynosiłam śmieci i w tym momencie piesek załatwiał swoje potrzeby centralnie pod drzwiami klatki. Właściciel psa jak gdyby nigdy nic chciał odejść, ale zwróciłam mu uwagę. Przecież ktoś kto wychodzi z klatki od razu by wdepnął. Najgorsze było dla mnie to, że facet nie widział problemu. Jak się go zapytałam czy w domu po załatwieniu się też po sobie wody nie spuszcza to chyba mu się głupio zrobiło, wyjął woreczek z kieszeni i sprzątnął po pupilu. Takie rzeczy powinny być karane.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Dobrze, że facet tak zareagował, trzeba na to zwracać uwagę. Dla większości właścicieli takie zachowania, jak sprzątanie po psie to jeszcze abstrakcja. Oby się to zmieniło! Pozdrawiam ciepło i dziękuję za komentarz :))))
UsuńTo ja powiem tak: mi dzieciaka dwa razy pies ugryzł. Ot, tak. Bez prób zabawy i interakcji. Taki miły piesek, z dziećmi się ponoć chował. Ja też się z dziećmi chowam. I z psami. A jednak nie gryzę. Może czas to zmienić...
OdpowiedzUsuńA rozległym trawnikom - sraczykom mówimy faszystowskie NIE!
I żeby nie było: psy lubimy. Tylko właścicieli nie bardzo :)
Pozdrawiam przedświątecznie.
Święte, przed świąteczne słowa :). Właściciel jest odpowiedzialny za psa i za to, co po nim pozostaje bez dwóch zdań, tylko z tym właśnie jest największy chyba problem... Pozdrawiam - świątecznie już - i dziękuję za cenny komentarz :)))
OdpowiedzUsuńWesołych, rodzinnych Świąt!
OdpowiedzUsuńDużej ilości miłości i cierpliwości! :))
Wzajemnie, kochana, wzajemnie. Radości i szczęścia bez liku :)
OdpowiedzUsuńMasakra! Aż się odechciewa wychodzić na takie podwórko!
OdpowiedzUsuńOj, tak. Gorzej, kiedy wybór nie wielki... Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz :))))
OdpowiedzUsuń