W naszym
mieszkaniu niedużym trudno o samotność i odizolowanie od społeczeństwa.
Oj, trudno. Nie poczujesz się w naszym mieszkaniu niedużym jak wyspa wśród fal, jak palec, czy inna część ciała, skazana przysłowiowo na samotność. Co to, to nie.
Oj, trudno. Nie poczujesz się w naszym mieszkaniu niedużym jak wyspa wśród fal, jak palec, czy inna część ciała, skazana przysłowiowo na samotność. Co to, to nie.
Nie dziw się
więc, czytelniku, że wszyscyśmy – jak jeden mąż – spragnieni chwil w
samotności, sam na sam, czy w tzw. splendid isolation jak kania dżdżu. A że
wybór mamy niewielki, bo poza piwnicą, do której – szczerze pisząc – strach
schodzić, balkonem niewielkim, na który wyjście - z powodu
szerokości geograficznej, pod którą funkcjonuje nasza radosna rodzina, tudzież
wysokości dziewiątego piętra i narożnego położenia tegoż, wystawionego na lokalne wichury
– jest mocno ryzykowne oraz szafą w zabudowie w przedpokoju, miejsc
wyizolowanych raczej brak.
Z niekłamaną
radością więc, do perfekcji opanowując trudną sztukę tzw. wymówek gastrycznych,
oczekując na odpowiedni moment i uprzedzając ewentualnych przeciwników,
anektują spragnieni intymności domownicy kibelek.
O, upragniona
samotnio o czterometrowej powierzchni, wyposażona w wadliwą wentylację i
nadwrażliwą akustykę. O, skorupo żółwia, do której schować się można przed
napierającą zewsząd codziennością. Nic to, że zamknięcie drzwi dla osobników
wyposażonych w dłuższe kończyny grozi połamaniem goleni, nic, to że nie jesteś
w stanie wyprostować rąk, o swobodnym obrocie nie wspominając. Zresztą, nie
miejsce to i pora na obroty swobodne, bo nie o to tu przecież chodzi.
Chodzi o
samotność, o oddanie się czynnościom miłym, czasem zakazanym, bez namolnej
obecności współtowarzyszy niedoli. A ponieważ współtowarzysze tak łatwo nie
rezygnują ze wspomagania nas swą obecnością – drzwi do przybytku wyposażone
zostały w mały zamek, uniemożliwiający intruzom wkroczenie na nasz wywalczony
teren.
Idę kupkę – bezwstydnie komunikuje Jasina,
zmierzając radośnie w ustronne miejsce. Ręce schował z tyłu, ale Matka dobrze
wie, że chowa za plecami tablet, a zabiera go z sobą bynajmniej nie w celach
związanych z wcześniejszym radosnym obwieszczeniem. Papier bowiem w toalecie
jest, jak i światło, i woda w klozecie.
Radosne „klik”
obwieszcza zamknięcie drzwi na amen, a po 10 minutach wszyscy zapominają, że
Jasina okupuje samotnię, ba – zapominają beztrosko o Jasinie jako-takim, choć i
to nie na długo.
Ktoś jest w ubikacji…? – dziwi się Tata przed
drzwiami tejże, dzierżąc pod pachą płachtę gazety.
Ja jestem! –
krzyczy Jasina.
Wychodź,
siedzisz tak już od godziny – reflektuje się Tata i ochoczo wypędza Juniora ze słodkiej
kryjówki.
Tylko nie na
długo… – prosi Matka nieśmiało.
Ale muszę – z
wyrzutem w oku odpowiada Mąż i Tata w jednym, znikając za drzwiami i – „klik” –
czas staje w miejscu. Na szczęście tylko czas.
Siusiuuuuuu… -
krzyczy Stasina bezceremonialnie wprost w otwory wentylacyjne, w które ktoś
łaskawy dla metrażów niewielkich wyposażył drzwi.
Ale Stasiu,
poczekaj, ty będziesz długo. Mamusia tylko na chwilkę…. – z pewną nieśmiałością
oponuje Matka.
Ale ja muszem. I
wcale nie na długo, trzy minuty… – kłamie bezwstydnie, bo w dłoniach dzierży
dwa samochodziki, co oznacza wyścigi po ścianach w pozycji siedzącej w czasie
nielimitowanym.
No nawet
posiedzieć chwilę nie można… - sapie Tata, wyjmując swe rosłe ciało z kubatury
niewielkiej przestrzeni.
„Klik” i radosny
Stasina znika za drzwiami, i to wcale nie na przyobiecane trzy minuty.
A ty długo
będziesz? Bo jak też muszę… - pyta Jasina Matkę, coś tam kryjąc w kieszeni.
Nie, nie długo…
- mamrocze Matka, choć sama nie wie, czy warto w ogóle wchodzić.
O, to dobrze –
cieszy się dziecko. Matka bowiem wie, jak nikt, jak własne dziecko uszczęśliwić.
I oczekując na
zakończenie Word Grand Prix, rozgrywającego się obecnie na terakocie jej
rodzonej ubikacji obiecuje sobie solennie, że przy następnej wypłacie
zainwestuje w kaczkę.
I nie chodzi jej wcale o drób ;).
I nie chodzi jej wcale o drób ;).