Podobno
historia to stara jak świat i nawet we krwi skąpana.
No
ale jeśli tak rzeczywiście jest – czy raczej było – to jednak kto by się
spodziewał, że ta właśnie historia ze swoim krwawym cieniem zawita w nasze skromne
i niełatwe do zdobycia progi (niełatwe, bo żeby je sforsować, należy wjechać
windą pod sam dach, albo wobec częstych awarii tejże, wdrapać się tam obunóg,
klnąc przy tym szpetnie już w okolicach 3 piętra).
No
ale cóż poradzić – zawitała jednak, nieboga, i stanęła w progu, nie szykując
się do wyjścia.
Co
ciekawe, dopadła za nienacka najpierw młodszą latorośl.
Ścigamy
się! – krzyknął ni z gruszki, ni z pietruszki do obiadującego Jasia Staś i
pognał w stronę dużego pokoju.
Nie
gnał zbyt długo, bo metraż wstydliwie niewielki i osiągnąwszy skrawek dywanu
wywrzeszczał:
Pierwszy!
Pierwszy! No i co? Jestem lepszy! – wykrzyczał w na fali entuzjazmu w stronę
Jasiny, który był zamarł z łyżką pomidorowej w ustach.
Jestem szybszy! – ekscytował się bezwstydnie młody
zwycięzca, pozostawiając Jaśka w niemym osłupieniu. Niedługim jednak.
Ja
szybciej jem pomidorową za to – wysapał, przełknąwszy rzeczoną zupę.
Na
efekt nie trzeba było długo czekać – Junior kategorycznie zażądał miski zupy
(której zwyczajowa nie chce nawet tknąć) i dużej (!) łyżki, żeby i te palmę
pierwszeństwa przesadzić do swojego ogródka.
Tak
więc w ten mniej więcej niespodziewany sposób zagościła w naszych progach
RYWALIZACJA braterska.
No
i poszłoooo, znęceni wizja objęcia tronu po ojcu-tyranie, a także samodzielnego
dziedziczenia pokaźnego majątku rodzinnego ulokowanego w akcjach kopalni
brylantów w amazońskim buszu stracili chłopcy wszelkie hamulce i zasady…
Ja
pierwszy do windy – krzyczy Jaś, ledwo osiedlowy parking zamajaczy na
horyzoncie. I już obaj odpinają pasy samochodowe, gotowi wyskoczyć w trakcie
jazdy, zrobić efektowny półobrót na chodniku i pognać w stronę wieżowca
rodzinnego.
Ponieważ
– z przyczyn oczywistych – rywalizację na ogół przegrywa Stasina – arsenał
środków gotowych do użycia uległ znacznemu poszerzeniu.
Kto
pierwszy w kuchni – krzyczy cwana przechera na progu tejże.
Jaś
omal nóg nie połamie na ostrych i krótkich (ach, ten metraż!) zakrętach, a i
tak Staś melduje się tam pierwszy.
Kto
pierwszy w łóżku! – krzyczy Staś, nakryty już kołdrą po uszy.
Jasiek
nabierał się do czasu, aż wreszcie postawił veto.
Kto
pierwszy przy mamie! – wrzeszczy rezolutny Stasina, kiedy Matka rzeczona
zakłada mu kapcie.
A
nie, bo kto pierwszy w ubikacji! – odkrzykuje raźno Jaś, zasiadłszy wcześniej
na sedesie.
E,
no weź. Byłem pierwszy – domaga się jednak palmy pierwszeństwa młodszy,
najwyraźniej zbity z pantałyku (co to jest pantałyk, Matka nie ma bladego
pojęcia).
Kto
drugi, ten pierwszy! – starszy próbuje pokonać go myśleniem abstrakcyjnym i
systemem skomplikowanych zaprzeczeń natury filozoficznej.
Kto
drugi, ten trzeci! – nie daje się Staś, jak się okazuje, niezgorzej z filozofią
obyty od brata.
E,
no weź. Kto drugi, ten pierwszy. Byłem pierwszy! – upiera się Jaś.
A
ja drugi. Wygrałem! - wciąż nie daje
się Staś.
Tak
więc atmosfera gęstnieje, każdy z chłopców wygrywa, domagając się coraz
głośniej lauru, radosny sąsiad stuka w kaloryfer, a napięcia sięga zenitu.
Kto
czwarty w kuchni! – krzyczy znękana Matka z kuchni właśnie, co wywołuje
konsternację i wprowadza ciszę absolutną. Chłopcy kategorycznie odmawiają też
wejścia do tejże, policzywszy uprzednio, że żaden z nich nie będzie jednak
czwarty.
Sytuacja
patowa, pojawia się pomysł, by zadzwonić po babcię, by uzupełniła skład
potrzebny do „czwartego do kuchni”. Na szczęście wchodzi Tata, zdezorientowany
namolnymi prośbami by udał się do kuchni, idzie w tamtym kierunku.
Teraz
chłopcy biorą się na przeczekanie w przedpokoju, co okrutna Matka wykorzystuje
bez mrugnięcia okiem, oddając się niewybrednej czynności oglądania w tv krwawych
perypetii sułtanek na dworze osmańskim… ;).