Przywileje pracownicze naszego biura – poza oczywistym splendorem, spływającym na nas comiesięcznie niczem łaska boska w postaci pensji drwiącej sobie w najlepsze z wyliczeń rządowych na temat średnich zarodków w budżetówce – są wymierne i związują nas z naszym miejscem pracy prawie tak mocno, jak kasa zapomogowa. Przywileje te są liczne, żeby nie było, że nie: wycieczki pracownicze 4 razy w roku (Kazimierz Dolny, Białostocczyzna, Sandomierz, Praga), dofinansowanie do biletów do kina oraz - karnet sportowy.
Karnet sportowy, hit sezonu! My wszystkie, Zdzisie, Krysie, Zosie spotykamy się na aerobiku, a jakże.
W zaparowanej salce wielkości orzecha mieszają się klasy społeczne naszego biura, starszy referent macha raźnie kończynami wespół-w-zespół ze starszym dokumentalistą, a samodzielny księgowy niezdarnie próbuje trafić w rytm salsy czy innego standardu latynoskiego.
Na zajęcia nasze przychodzić zaczęła od niedawna też Niunia – kierowniczka pionu administracji, kobieta lat 43, kobieta sukcesu, doktor nauk prawnych, która poza pełnieniem tej oto zaszczytnej funkcji para się niełatwym zdaniem prowadzenia zajęć na miejscowej uczelni z zakresu administracji właśnie.
O, Niunio! O poemacie kobiecości, o kwintesencjo Hollywood lat… 50. może? O elegancjo i szyku.
Niunia charakteryzuje się pełnym skoncentrowaniem na własnej osobie. Niunia zastyga w akrobatycznej pozie w czasie ćwiczeń by podziwiać swą umięśnioną kończynę, nie zwracając przy tym uwagi, że grupa od dawna już wykonuje mało efektywne skłony, sekwencje z kończyną bagatelizując już w dołach niepamięci. Niunia wzdycha, że jej gorąco, że jest zmęczona, senna, że za szybko, że nie umie. Niunia domaga się uwagi tu i teraz. Natychmiast. Niunia, rozwódka bezdzietna, z całą uwagą może oddać się swojej pasji największej, swojej pasji życiowej, uczynić zeń misję i religię, dobrą nowinę niosąc między prosty lud niczem mesjasz. Dobra nowina brzmi: Niunia jest między wami, Niunia zstąpiła i lśni wśród waszych czapek i beretów szarych niczym diament. O, Niunio!
Niunia, oprócz całego szeregu przymiotów cielesnych i intelektualnych (kolejność nie jest tu przypadkowa) ma te jeszcze cechę, że w sposób niebywały wręcz potrafi każdą rozmowę, każdy temat, jakby nie był on surrealistycznym, skierować na tory właściwe, którym na imię Niunia. Nie inaczej było i tym razem.
Nasze miasto-miasteczko słynie z kilku rzeczy zacnych i mniej zacnych, wśród tych ostatnich bez wątpienia ważne miejsce zajmuje bezrobocie. A że Niunia ma łatwy dostęp do rynku bezrobotnych "za chwilę", jako że wykłada na miejscowej uczelni przedmioty, które na owo bezrobocie skazują młodzież, mimo jej najszczerszych chęci i zaklinania rzeczywistości, ma się czym wykazać i na tym polu niestety. Niestety to ma moc zgubną dla obu stron - Niuni przede wszystkim, ponieważ utwierdza ją to w posadach własnej doskonałości,ale też dla studentów, którzy kształceni są na wyznawców niuninego intelektu i blasku.
I oto jedna z byłych studentek Niuni zadzwoniła do niej wczoraj.
Po co dzwoniła, Bóg raczy wiedzieć.
Bóg raczy wiedzieć w założeniu ogólnym, bo w ujęciu syntetycznym wszystko wydaje się jasne: otóż niejaka Milenka (w świecie Niuni nie obowiązują imiona w ich podstawowej formie, zawsze są to zdrobnienia, często przymiotnikowo umilane jakąś „kochaną”, „drogą”, „milutką”). I tak oto Milenka, nie dosyć że kochana, to jeszcze droga i złociutka chyba, zadzwoniła do Niuni wczoraj wieczorem.
Po co, Bóg raczy wiedzieć, jak już mówiłam. Bóg może raczy, ale nie Niunia.
Otóż, Milenka zadzwoniła wieczorem, kiedy Niunia już miała się kłaść, ale jeszcze chciała się napić mleka, bo zawsze przed snem pije szklankę ciepłego mleka, żeby lepiej zasnąć i to ją uspokaja i przywołuje obrazy z dzieciństwa, bo mama Niuni zawsze przed snem dawała jej szklankę gorącego mleka i tak jej zostało do dziś. Nie Milence, oczywista, a Niuni. Zapewne też mamie.
No więc Niunia kierowała się już w stronę łóżka, myślą już parząc sobie wargi mamusinym mlekiem, gdy nagle zadzwonił telefon. Komórka. Musiał to więc być ktoś bliski, bliski na tyle, ze Niunia zaryzykowała dać mu numer swojej komórki.
Zaciekawiona, zaintrygowana odbiera, pomimo, że numer nie jest zapisany w jej kontaktach. Ale to intryguje jeszcze bardziej, szczególnie wieczorem, szczególnie przed gorącym mlekiem. – Halooooo – „o” nie jest tu efektem dłuższego przytrzymania palca na klawiaturze, to „o” rzeczywiście wybrzmiewa dość długo i melodyjnie.
No i co się okazuje? Że to Milenka dzwoni. Milenka, tylko Niunia nie miała zapisanej jej w kontaktach, co i logiczne jest, bo po co zapisywać rzeszę studentów, którym udostępnia się swój numer. No i cóż tam Milenko, kochanie, co słychać u ciebie?
U Milenki słychać źle, pół roku po dyplomie bez rezultatu szukała pracy, najpierw w administracji, której podobno fala zalewa nasz kraj, ale nawet bałwany z tej fali nie dotarły do naszego miasta-miasteczka, więc może nie jest to już nasz kraj?
Zupełny brak środków do życia, postępujący marazm i smutek, który z całą pewnością nazwać można już symptomami depresji skłoniły Milenkę do desperackiego kroku znalezienia czegokolwiek, byle by wyjść z domu i doń wrócić z jakimkolwiek groszem, przy czym wyrazy „jakikolwiek” i „grosz” mają tu tę samą wagę.
Milenka znalazła więc pracę – zgodnie z poradami zamieszczanymi w kolorowych czasopismach, w kąciakach „psycholog radzi”, choć jeszcze kilka lat wcześniej „psycholog” był po prostu Kasią, albo Anią ostatecznie – by coś robić, by nie gnuśnieć, by nie siedzieć w domu, ogólnie więc obniżyć swe kwalifikacje do 0 albo i niżej - jeśli tylko się da, i pracować.
Milenka znalazła więc pracę przy segregacji listów. Jedyną , jaka wydawała się jej znośna (perspektywa obsługi wózka widłowego albo tzw. siedzenie na kasie odpadły w przedbiegach. Pierwsza z tego powodu, że Milenka nie ma prawa jazdy i wszelkich pojazdów boi się od małego uczuciem głębokim i wzajemnym niestety, druga z tego powodu, że wykształcona twarz Milenki na kasie jednak, mimo wszystko i wobec wszystkiego nie przechodziła jej przez gardło, głowę i co tam jeszcze. Nie o takim "celebryty" marzyła. Rozdzielnia, przy całej swej ułomności, miała w tej konfrontacji dwa spore całkiem plusy: 1. nie trzeba było niczym jeździć,2. można było zachować duży stopień anonimowości.
No więc Milenka pracuje. Ale mój Boże – tu Niunia dramatycznie wznosi wzrok ku górze, wykonując przy tym akrobację nie lada, bo jednocześnie spogląda ukradkiem na lustro z boku, by potwierdzić w nim zamierzony efekt wzniesionych tak dramatycznie gałek ocznych ku górze.
Mój Boże. Jak ona narzeka, jak ona narzeka. Że na trzy zmiany pracuje, że z mężczyznami, że musi się nadźwigać, naszarpać, że nikt się z nią nie liczy, że jest zmęczona, że nawet jej się czytać nie chce, ze przychodzi do domu i odmóżdża się przy jakiś tanich serialach.
Mój Boże – tu Niunia robi efektowny wymach nogą, powtarzając tę sekwencję trzykrotnie bez potrzeby zresztą, gdyż grupa dawano przysiadła w mało efektownym wykroku, posapując przy tym boleśnie.
Mój Boże. I ona do mnie dzwoni. Do mnie, że może coś słyszałam, że może jakaś praca, że cokolwiek, że może jej pomogę, że ona już nie daje rady tak fizycznie, że może jakaś protekcja… Protekcja, kochana, protekcja???
Milenko, co ty mówisz. Milenko droga, jak ja ci zazdroszczę, nie masz pojęcia! Jak ja ci zazdroszczę.
Jak ja bym chciała tak popracować fizycznie! Jak ja marzę o tym, o tym prostym świecie, o tych prostych przekazach, o tym braku zakłamania. Milenko. Wiesz jakie to jest cenne, wiesz, jak to oczyszcza? Żeby tak mnie ktoś wziął, powiedział do mnie prosto – słuchaj, co ty wyprawiasz… Milenko, jak ja mam dość tych urzędasów, tych smutasów, tych kaw, ciast, tych wydumanych problemów. Milenko naprawdę. Kochanie, jak ja bym chciała tak przy taśmie, tak przy listach….
Tu Niunia musi przerwać niepocieszona, cała grupa przerzuca bowiem nogi w tył i z prostej świecy ląduje w rozkroku, dotykając palcami stóp podłogi.
Nie dość zaś, że Niunia nie potrafi tego zrobić, to jeszcze ma na sobie różowe szorty. W panterkę.
A dookoła same lustra ;).