niedziela, 12 października 2014

SKAZANI NA SUKCES

Jestem mocno zdołowana. Jako nie-najmłodsza matka małych dzieci i pracownik jednocześnie. Jestem pogrążona w rozpaczy, diablo-pogrążona. Moje 38-letnie życie wskazuje niezbicie, nie bawiąc się w sentymenty typu nadzieja i wszystko-się-może-zdarzyć – że nie osiągnę sukcesu zawodowego. I to na żadnym polu. Nie osiągnę sukcesu zawodowego, tego, co miało być na wyciągnięcie ręki, do czego byłam namaszczona i predestynowana, nie będę znaną piosenkarką, księgowa, szefową, prezesem, ba, nie będę nawet znaną nauczycielką. Null, rien, nothing. Dlaczego? Dlaczego, zapytasz życzliwy mi czytelniku? Dlaczego – pytanie brzmi jak zarzut, ale i lekkie niedowierzanie, ty-ja, taka zdolna, ambitna, taka nad poziomy – wcale przecież nie żartuje i daleko mi tu od kpiny. Dlaczego? Ponieważ złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy, leniwej matce zaś rąbki takie tworzą się na przeróżnych rzeczach, ba, okolicznościach nawet. Analiza: praca w godzinach 7.30-14.30 (nie, nie , to nie pomyłka, 14.30 – cudowne 7 godzin). Tak wiec 7.30. Wstajemy o 6 aby: przygotować ubraniax2 (w ciemnościach, oświetlając sobie przepastne jaskinie szaf i szafek latarką z telefonu komórkowego – o boski Edisonie współczesnych kobiet, praktyczna Muzo matki pracującej). Kompletujemy to, co kompletować miałyśmy wczoraj, niestety znużone godzinnym usypianiem Jasia i uspokajaniem Stasia za ścianą, usnęłyśmy razem z tym pierwszym, przebudzając się z przerażeniem o drugiej w nocy z soczewkami na oczach, w dżinasch i golfie oraz ciapciach oczywiście.
Boże mój, nie mogę skupić się na opowieści, bo Polska znowu przegrywa, tym razem ze Słowacją i to w pierwszej połowie 2:0, Jaś bardzo to przeżywa i co jakiś czas zanosi się żałosnym szlochem. Do diabła z tą piłka, podobno taki trener inkasuje co miesiąc 150 tysięcy. 150 tysięcy za 90 minutowy szloch mojego dziecka, to powinno być karalne!
Ale ad rem: oczywiście w nocnym amoku nie podejmuje próby mycia, ponieważ mogłabym zasnąć pod strugami wody, zalewając przy tym oburzonego-z-powodu-wiecznie-tupiących-dzieci-i-czy-ja-już-jestem-skazany-do-śmierci-na-ten-hałas (to zleży kiedy pan planuje zejście, Staś wyjedzie na studia za 15 lat, Jaś za 13 – wiec chyba tak, choć oczywiście tego panu nie życzę).
Później prysznic z głową niestety, więc suszenie – ten koszmarny atrybut kobiecości, długie włosy, których tak trudno nam się pozbyć, bo stracimy na atrakcyjności, żaden mężczyzna (nawet portier w biurze) nie wykaże najmniejszego zainteresowania na nasz widok i poczujemy ten cholerny upływ, czy mgnienie raczej uciekających lat. I kaplica, i śmierć cywilna, i wygnanie na Isos, czy inną kamienistą wyspę, gdzie nawet strażnicy nie pilnują, bo po co, skoro nie ma sposobu z niej uciec.
Tak więc suszymy, otulając hałaśliwą maszynę ręcznikiem, żeby nie obudzić śpiących domowników z szczęśliwie krótkimi włosami. Zrobione. 6.45 – sprawdzamy spakowany tornister Jasia zgodnie z planem, którego bezskutecznie uczymy się od miesiąca. No tak, nie ma stroju gimnastycznego. Poszukiwanie zajmuje 5 minut, w tym czasie budzi się Jaś, marudzi, nie chce iść do szkoły oczywiście, uspakajamy, tulimy, prasujemy wygniecioną (jak można tak wygnieść, niebywałe) koszulkę, pakujemy w worek, który szczęśliwie dziś nie zginą, do tornistra, 7.05, budzi się Staś. W pięć minut robię kawę, śniadanie, pochłaniam to ubierając się, wybiegam. 7.25 – 5 minut na dojście do pracy. Jestem. Lista na szczęście jest.
Wpadam do pokoju. Moje koleżanki – bezdzietne zaznaczmy i niezamężne – już są. Uśmiech triumfu z powodu ostatniego miejsca w wyścigu do odebrania kluczy znikną z ich twarzy dwa lata temu, kiedy urodził się Staś. Całe szczęście, zawsze byłam słaba w maratonach.
14.30 – wychodzimy. Na szczęście udało mi się wyjść do sklepu i zrobić część zakupów w mięsnym obok biura. Mam już układ z portierami, zostawiam dwie reklamówy wypełnione mięsem na fotelu za drzwiami portierni, odbiorę je wychodząc (mam nadzieję, że kierowniczka nigdy nie przeczyta tych zapisków). Biegniemy. W obu dłoniach trzymamy upolowaną zwierzynę w wpijających się boleśnie dłonie białych reklamówkach, których uchwyty pękają w najmniej odpowiednich momentach. Idąc szybkim krokiem na wysokich koturnach (jestem nikczemnego wzrostu, muszę więc optycznie udoskonalać moją sylwetkę za pomocą różnorakich rusztowań umocowanych na obuwiu, żeby – chociaż portier, chociaż on – zauważył, że jestem młodą, gibką, którą na wiele jeszcze stać), które co jakiś czas boleśnie wykrzywiają mi kostkę konstatuję, że współczesny myśliwy stał się kobietą.
Idziemy więc po Jasia, odbieramy Jasia, 3-tonowy tornister ląduje na naszych plecach, chwiejąc się na koturnach ciągniemy Jasia przez przejście dla pieszych, zręcznie unikając uderzanie workiem z trampkami, którym Jaś z namiętnością wywija, mimo zwracanych mu już 100 krotnie uwag. Gloria, alleluja, dochodzimy do marketu spożywczego! W markecie ograniczamy się do najpotrzebniejszych zakupów z których drogą naturalnej ewolucji, a może raczej krwawego zrywu Robespierra robi się zwalisty kosz, który upychamy w kolejnych 3 reklamówkach, 80 gr. każda. Obarczeni tym oto ciężarem, chwiejąc się mocno na koturnach, robiąc zręczne uniki przed wirującym workiem i siłą woli poprawiając spadające uparcie ramie plecaka zahaczamy o pobliski kiosk ruchu, gdzie ostatnie pieniądze wydajemy na karty Ligi Mistrzów (ostatnia pasja, ba, natręctw wręcz Jasia). O 15.50 stajemy przed drzwiami naszego bloku, guzik domofonu naciskam nosem, drzwi otwarte, winda nie działa, wdrapujemy się na piętro 7, w przedpokoju rzucamy torby, rzucamy siebie, mamy chwilę na zmartwychwstanie.
Czemuż to chwilę? A temuż, że o 16.30 zaczyna się angielski Jasia, na który trzeba go zawieźć, odczekać 45 minut i przywieźć. 18 - jesteśmy w domu. Babcia wolna, kiedy zakłada buty połykamy obiad. Staś i Jaś do 19 bawią się razem, czyli ze mną w: układanie wieży z klocków i burzenie jej – czynność powtarzana 20 razy, ganianie w ciasnej powierzchni 50 metrów (obite ściany, obite biodra moje, bolesne stąpanie – niczym fakir – po pionkach do gry. Skąd u nas tyle pionków do gry? Staś z zamiłowaniem maniaka zakłada je na palce, zadając kłam obiegowym twierdzeniom, że manikiur jest domena damską).
19, 19 – kolacja, jogurty, witaminy. Dalej kąpiel razy 2, dzieci spać, 21 – choćbym podłączyła sobie kawę dożylnie zasnę razem ze Stasiem/Jasiem w wersji 1+1, choć częściej 2+1 na łożu naszym małżeńskim, czyli tapczanie w tłoczone kwiaty (krzyk mody sprzed 10 laty).
Uprzedzę Twe pytanie, miły Czytelniku - mąż jest, a jakże, cudny i kochany, tyle że w pracy do 22, prawie codziennie, z prostego powodu, któremu na imię kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich. Ale jeśli już jest, to spisuje się na medal, a nawet dwa, przysięgam!
Jak już wspomniałam więc, moje 38-letnie życie wskazuje niezbicie, nie bawiąc się w sentymenty typu nadzieja i wszystko-się-może-zdarzyć – że nie osiągnę sukcesu zawodowego.

Powiesz, że tak, że cóż to nadzwyczajnego, że jeśli dzieci małe, to je trzeba odchować i już. Filozofia to żadna – nasze babki miały szóstkę-ósemkę, i jeszcze gospodarstwo całe, i studnie i lampy naftowe.
No tak już jest, a w perspektywie historycznej narzekać nie ma na co.
No właśnie, co racja, to racja. Już się poprawiam i stawiam do pionu.
Bo w zasadzie nie miałam zamiaru zmęczyć się aż tak i kocham swe dzieci nad życie i w życiu życia sobie bez nich nie wyobrażam. Słowo Matki.
Dobrej nocy:)

A tu - ku pokrzepieniu serc - przedszkolanka Stasia w jego luźnej interpretacji ;)

30 komentarzy:

  1. Fajny tekst, samo życie. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ten tekst,chociaż zdominował mnie dzisiaj do reszty. Właśnie przed chwilą pytałam umęczonym głosem mojego męża ,,Czy tak już będzie zawsze?" . Przeczytałam Twój tekst i niestety wiem. Będzie tak zawsze. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za ciepłe słowa, nawet nie wiesz, jak są dla mnie ważne:). Może nie wynika to z tekstu (który został już trochę zmieniony), ale to zmęczenie nadaje duży sens naszemu życiu, choć daje w kość jak nie wiem co:). Pozdrawiam i zapraszam do odwiedzin i komentarzy:))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Kupiłaś mnie :D /nowa stała czytelniczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj i zostań jak najdłużej. Mam nadzieję, że zawsze znajdziesz tu coś dla siebie :)

      Usuń
  5. Bo bycie matką to ciągła walka. I niestety my kobiety zwykle same sobie podnosimy poprzeczkę ... Ech, rozmarzyłam się na samą myśl o 5 minutowej drodze do pracy. Ja jadę w jedną stronę 25 minut i to jest obiekt zazdrości wszystkich koleżanek, w Warszawie standardem jest raczej 50 minut w jedną stronę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, dzięki za lekturę i komentarz (te komentarze to prawdziwy miód na moje serce :))) ). Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby nasze miasto-miasteczko było dużym miastem, w którym godzina na dojazd w jedną stronę np. do pracy to norma. Dojazd samochodem w poszczególne miejsca na naszym planie dnia zajmuje ok. 10 minut, a i tak ledwo dyszymy ;). Tak więc - chapaeu bas :) (choć Warszawa jest fantastyczna, uwielbiam to miasto).

      Usuń
  6. Oj Matko! Czy to przepowiednia, że moja "kariera" zawodowa też się kończy? W sumie to żadnej nie miałam przed narodzinami młodocianego, to pewnie i teraz nie mam na co liczyć :P
    Bardziej zastanawia mnie organizacja domu, gdy już wrócę do pracy- ale do tego czasu jeszcze trochę, więc idę usypiać syna- dobranoc ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ skąd, nic się nie kończy :). Jak tak trochę z przymrużeniem oka piszę, bo oczywiście moi chłopcy są dla mnie najważniejsi i to jest moja kariera i sens życia :). Chociaż czasem zmęczenie daje w kość (jak to matce-niemłodej ;) ) i wtedy mam taką wenę, żeby trochę pomarudzić :). Bardzo się cieszę, że zaglądasz, mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :). Cieszę się na te Wasze komentarze jak głupia :)))). Miłego dnia :)

      Usuń
  7. Myślałam, że tylko ja tak myślę. I, że moje myśli są nie w porządku. No bo właśnie te nasze mamy i babcie rodziły i szły dalej pracować (czasem nawet ciężko fizycznie). I były świetnymi kucharkami. I jeszcze wcale nie widziały w tym nic nadzwyczajnego. A nie miały tych cudów techniki, co my. Czyli teraz naprawdę nie mamy, na co narzekać. Szczególnie kiedy tak wielu stara się o dzieci i... nic. Tak sobie wyrzucałam.

    Po tym wpisie widzę jednak, że to chyba normalne. Że jakoś musimy się w tym odnaleźć i połączyć bycie matką - dobrą! - z byciem człowiekiem po prostu (może nawet człowiekiem z aspiracjami, marzeniami, hę?). Widać takie czasy.
    Ale dzięki, dobrze poczuć, że jest nas z takimi dylematami więcej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że mamy i babcie miały o tyle łatwiej, że ówczesny świat był bardziej jednowymiarowy, skoncentrowany na rodzinie i a nie karierze zawodowej, trochę czarno-biały i chyba społecznie przyjaźniejszy dla rodziców (przedszkola, raczej brak nadgodzin w pracy, rodziny 3ielopokoleniowe etc.) Chociaż brak pampersów i innych cudów techniki - koszmar...;) Ja o tej "karierze" piszę oczywiście żartobliwie, ale zmęczenie bywa jak najbardziej realne. Chociaż wiem też, że jest to najpiękniejszy okres życia, że będę to - już niedługo penie - wspominała z rozrzewnieniem. Cieszę się bardzo, że zajrzałaś do mnie :). Zapraszam, zapraszam jak najczęściej :))))

      Usuń
  8. Haha dobre i wcale nie dołujące. Masz 38 lat, to jeszcze masa czasu do końca życia. Zdążysz zostać i gwiazda filmową, i piosenkarką. Jak się chce to wszystko jest możliwe :)
    Jak dobrze, że urodziłam po 20, drugie machnę przed 30 i po 30 wolna od pieluch, jeszcze jakąś szanse na karierę mam, co nie? :P A co tam, że wstaję o 5.30, wracam do domu o 17.30 i nie ma mnie codziennie ponad 11 godzin (nie licząc zakupów, odholowania dziecia itp). Zrobię karierę, a co! Na złość wszystkim :P

    Pozdrawiam i będę zaglądać. Lubię taki styl pisania :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Trzymam kciuki :). Ja też zrobię, muszę tylko wymyślić jakąś wdzięczną branżę - jak znajdę chwilę czasu, oczywiście ;). Pozdrawiam i cieszę się jak nie-wiem-co z tych fantastycznych komentarzy. Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Haha, no dobre, dobre :) Samo życie, samo życie... Tylko "stety" czy niestety?! :)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  11. Stety, stety oczywista :))))). Witaj i zostań jak najdłużej 😊

    OdpowiedzUsuń
  12. Pomijając niektóre niuanse i szczegóły, to mamy bardzo wiele wspólnego Matko ;-). Serio ;-). Czuję poniekąd związek dusz ha ha. Miłe!

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo się cieszę. Zaglądaj do mnie, bratnia duszo, jak najczęściej. Pozdrawiam cieplutko 😊

    OdpowiedzUsuń
  14. Branżę już chyba masz do zostania gwiazdą, tylko znajdź wydawcę. Chociaż na skromnej kolumnie i tak byś podniosła czytelnictwo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej mnie wzrusza, kiedy wykopujecie te stare wpisy, które przecież nie są takie stare - a jednak.... Kiedy widzę, że ktoś do nich wraca - cieszę się jak dziecko :). No i dziękuję za te piękne wpisy - czego chcieć więcej :). Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  15. To i ja się dołączę do grona komentujących. Zobacz już jesteś gwiazdą dzięki pisaniu :) A swoją drogą to przeczytałam i teraz zastanawiam się jak to będzie ze mną... Po 10 latach pracy rzuciłam ją dla dziecka i partnera, i przeprowadziłam się do dużego miasta. Wcześniej do pracy miałam 5 minut - piechotą. Póki co moje dziecko ma pół roku i przede mną jeszcze 6 miesięcy "lenistwa". No tak lenistwa... bo widzę, że niezła jada dopiero przede mną ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno jest połączyć macierzyństwo z pracą - szczególnie w dużym mieście chyba. Ale przecież setki osób tak robią, więc można :). Pozdrawiam, dobrego dnia i zaglądaj do na koniecznie :)))

      Usuń
  16. Dobrze piszesz:) W każdym rozumieniu tego słowa;) Trzymaj się, Kochana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz:). Zaglądaj tu do mnie, Kochana, jak najczęściej. Pozdrawiam ciepło :)))

      Usuń
  17. Ubity ten Twój dzień, że hej.
    Ja kiedyś mieszkałam w wielkim mieście na dwunastym piętrze. Dobrze, że były dwie windy i zawsze któraś działała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ubity do granic, a i nocy często niedospane. Ale wszystko do czasu, pewnego dnia Matka to sobie odbije... ;). Pozdrawiam :)

      Usuń
  18. Podoba mi się Twa lektura:-) !
    Wpadlam w blogową sektę:-D
    Pozdrowienia z Wilna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę :). Witaj Kochana i zostań z nami na dłużej :). Pozdrawiam cieplutko :)))

      Usuń
  19. Takie życie, i chyba najlepsze jakie nam dano:)) nieraz trąbię w poduszkę, pół dnia zrzędzę, pouczam, klnę jak szewc, a potem tulę te moje cudeńka i pukam się w głowę. I co tego ze zmeczona jestem, toż to najlepsze zmęczenie ajkie mogło mi się trafić. byle zdrowie było, reszta się ułoży.
    Pociesz się, że masz jeszcze pracę, bo ja na tyłku siedzę, ( w sumie to latam), a z pracą u nas ciężko w tym miasteczku, a ja zero doświadczenia mam, chyba ze w opiece nad dziećmi heheh, a i to niepewne:))
    pozdrawiam
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święte słowa :))). To zmęczenie najlepsze z możliwych. I z największym sensem. Pozdrawiam Cie cieplutko, dzięki, że komentujesz, te moje "wypociny" ;)

      Usuń